_OO, czyli ZOO bez Z

Spread the love

[Komentarz wprowadzający autorki – _OO, czyli ZOO bez Z jest opowiadaniem lapidarnym bez litery Z (wybór litery Z, a nie innej nastąpił w wyniku aktu sprzeciwu wobec zaklatkowanych ciał w przestrzeniach ZOO, czy też innych, jak na przykład bardziej elitarnie wyeksponowanych muzeów. ZOO to również wszystkie miejsca lokowania innego – ekscentrycznego, egzotycznego, chorego, queerowego. Sama treść opowiadania wnika w niezdolność powrotu człowieka do natury oraz w kapitalistyczną ekskluzywność towarzyszącą takim “powrotom”].

… 

Pochyla się nad materacem i otwiera pojemnik płatki corn flakes. Twardo, ale po japońsku, tak jak chciał on. Gratulacje. Minimalne futony i maty tatami, porcelana chińska malowana ciepłymi odcieniami burgundu. Wysoka klasa, ścianka kubka taka cienka, że niemal łamie się w jej ustach pod naciskiem żuchwy. A jeśli coś pęknie, to straci w sekundę cały swój dochód.

Pracuje w fundacji integrującej osoby dążące do alternatywnych form adaptacji. Wybór tej właśnie, a nie innej placówki nie był wybitnie głęboki, a niekonwencjonalne idee firmy pięknie opisane na stronie internetowej, nakręciły ją. Wysłała CV.

Nic nie wie o regulaminie pobytu w tym miejscu (i to pewnie nie jednym skoro to miejsce takie exclusive). Bywała kiedyś na wakacjach all inclusive i hotele miały wygórowane standardy co do psucia, okradania i demontaży. Potem wystawiali rachunek, drobna kartka, niby nic, a jednak kilkaset euro i płatność na miejscu. Jak sobie o tym pomyśli, to aż słabo jej się robi. Tyle oddała, tak po prostu wywaliła w hotel typu white lotus, a wiadomo co tam się w środku odbywa, jakie akcje, ruchy ciał. W serialu hbo ujawniono całą ewaluację. Kolejne odcinki w transporcie.

Pije herbatę. Plan dnia: good morning joga o siódmej rano, good evening joga o północy, sauna sucha, sauna mokra, krioterapia, lomi lomi massage, spacery i dieta frutariańska. Niekiedy bywa mdło.

Kupił jej na turnus nowego laptopa. Taki warunek współpracy. Pojechali do sklepu jego bmw, bo chciał się popisać. Laptop miał leżeć nieruchomo na biurku, aż do jej powrotu. Pomyślała, że no nie, nie stanie się tak, musi mieć jakąś atrakcję w tej wschodniej aglomeracji. Wyjęła laptopa i wcisnęła go do torby, takiego nowego ładnego, nikt go nie dotyka, nie chce, ale ona tak cholernie go pragnie. Nie może go opuścić skoro tak go pożąda, to byłoby niepoprawne.

Aktualnie właśnie pochyla się nad nim i delikatnie dotyka długością dłoni, tak jak próbuje się pokarmu w garnku socjalnym. Jego sensoryka jest śliska, chłodna i twarda. Gwarancja ciepła już jest, tak, już jest. To jedyna żywa istota na tym turnusie, jedyna. Darują  jej tą niesubordynację, darują jej. Jest taka samotna tutaj na tym turnusie. Nie wie nawet jakim cudem tutaj wylądowała. Miała iść we wtorek do dentysty, a ona nie pojawiła się ani we wtorek, ani w środę, ani w piątek. Trochę wstyd, dentysta próbował dopasować swój grafik specjalnie do niej.

Na ekranie nowego laptopa osiadły pyłki od płatków corn flakes. Nie ma w tym nic unikalnego, to taki ciąg profilujący domino. Wkłada do ust garściami, ruchów jamy ustnej brak. Jedynie ślina i salivary amylase. Corn flakesy gniotą się w ustach, odkładają w jamach białych plomb. Boli tam w środku – mówi. Dotyka ręką brudną. Ej, brudne łapy, ej. Od strony skóry wystaje kula od afty.

Cała jama ustna w aftach. Jej, jak one bolą! Mogła iść do tego dentysty, boże mogła iść, jaka głupia jestem, jaka głupia. Tylko te herbaty płynne w porcelanowych kubkach. Płakać się chce. Leci kilka kropel NaCl.

Lustro wisi, ładne, firmy tiger, całkiem spore, lampki typu christmas atmosphere i kubek herbaty. Stany chorobowe opanowują miejsca jak dotąd nieosiągalne. Wirusy wnikają w moment dystansu. Komórki układu odpornościowego stanowią jedynie element pierwotnej fragmentacji. Pamięta dobre momenty, nie jakoś pięknie, ale pamięta to właśnie o miłości i staraniach  w ramach alternatywnych form adaptacji.
Tekst suri stawicka