W moim imieniu?
W Laboratorium Farmakologii i Toksykologii w Neu Wulmstorf (Dolna Saksonia) koty, psy i małe małpki poddawane są brutalnym eksperymentom.
Co w tym dziwnego, skoro na całym świecie w przemyśle farmaceutycznym i agrochemicznym wykorzystuje się miliony zwierząt do eksperymentów medycznych? Co w tym dziwnego, skoro kolejne roczniki młodych naukowców aplikują o granty i składają podania do komisji etycznych o pozwolenie na możliwość przeprowadzenia badań na zwierzętach? Co w tym dziwnego, skoro oczekujemy cały czas postępu i innowacji? Cały czas chcemy mieć lepiej i więcej. Więc dlaczego nagle tak nas zelektryzowała wiadomość o zwierzętach torturowanych w imię nauki? Co stało się tak naprawdę w Neu Wulmstorf?
Żeby zrozumieć nagłe oburzenie społeczeństwa, trzeba najpierw zrozumieć zobojętnienie, jakim kierujemy się na co dzień. Laboratoria nie mają szklanych ścian. Komisje etyczne na co dzień nie zaglądają do miejsc badań. Tak samo jak rzeźnie i hodowle wielkoobszarowe. Niby wszyscy o nich wiemy, ale tak naprawdę nie wiemy nic. Dopiero zdjęcia ukradkiem zrobione przez aktywistów czy pracowników, którzy mają już dość okrucieństwa, dopiero filmik emitowany w mediach czy Internecie budzi nas na chwilę z letargu. A potem dalej – nic nie wiemy, zapominamy, nie interesujemy się, nie chcemy wiedzieć. Laboratorium jest za grubymi murami naszej obojętności. Zakładamy, że na pewno ktoś inny tym się zajmie, przecież jest tylu ekologów, aktywistów. Zakładamy, że żyjemy w czasach humanitaryzmu i postępu naukowego, więc zwierzęta traktuje się inaczej niż przed laty. Przyjmujemy na wiarę, że przecież naukowcy wiedzą, co robią. Godzimy się na to, że zwierzę składa z siebie ofiarę. Tak ma być – nic nie da się zrobić. Nauka wymaga poświęceń. Obojętność jest największym wrogiem nas samych i zwierząt. Nagłe oburzenie, jakie wywołuje w nas krzyk umierającego z bólu zwierzęcia to nie obudzone sumienie a zranione sumienie.
W naszych czasach, w 2019 roku, wszyscy już wiemy, jak wyglądają badania i testy prowadzone na zwierzętach. Co więcej, wielu naukowców, od czasów Petera Singera
i jego przełomowej książki, wykazało, że prawie wszystkie te badania i testy są zbędne. Oczywiste jest, że dym z papierosów nam szkodzi tak samo jak płyn do czyszczenia sanitariatów jest toksyczny, dlaczego zatem kolejny raz, kolejne zwierzęta katuje się, każąc im oddychać toksycznym powietrzem lub zakrapiając im oczy żrącymi substancjami?
Zdjęcia, które obiegły ostatnio media społecznościowe: małpki ze skrępowanym ciałem, zakute niczym niewolnicy na galerach z przerażonym, pełnym cierpienia wzrokiem. Psy rozciągnięte na ziemi we własnej krwi. Koty zdrętwiałe z bólu, wygięte i przerażone. Z rąk do rąk, ze strony na stronę zaczęliśmy sobie przekazywać te obrazy kaźni i krytykować postępowanie wobec zwierząt. Oburzenie nieczystego sumienia. Gdzie byliśmy wcześniej? Co zrobiliśmy, żeby te właśnie zwierzęta, których los tak nas poruszył, nie cierpiały? Sprawdzamy starannie metki produktów, czytamy opis ich pozyskiwania, zagłębiamy się w szczegóły procedur stosowanych przez producentów? Czy tylko patrzymy na cenę? Zabrudzone sumienie. Wiemy, że nie jesteśmy w porządku, zdajemy sobie sprawę, że to nasza wina. Dlatego reagujemy takim przerażeniem. Oto patrzy na nas umierające zwierzątko, nasz wyrzut sumienia, ofiara naszej obojętności, naszego zaniedbania. Pytanie – co z tym zrobimy? Jakie wyciągniemy wnioski? Jak bardzo zmienimy nasz styl życia?
Żeby zrozumieć nagłą złość, jaką w nas wywołały te zdjęcia, zdjęcia tysięczne, milionowe, pokazujące ciągle powtarzającą się krzywdę zwierząt, trzeba najpierw zrozumieć naszą bierność. Postawa: nie da się tego zrobić, to niewykonalne, ktoś inny może, ale nie ja, założenie, że to nie od nas zależy, co dzieje się w świecie jest nie tyle wygodną wymówką, co zgubnym przyzwyczajeniem. Pasywność jest takim samym działaniem jak realne krzywdzenie. Ten, kto kopnie psa i ten, kto stoi obok nie reagując dzielą winę na pół, umacniając przemoc, utrwalając przyzwyczajenie do niej.
Najprościej jest zawyrokować: taka jest tradycja, taka kolej rzeczy, zwierzęta są podporządkowane człowiekowi, mają mu służyć. Nauka wymaga poświęceń. Nawet jeżeli wiemy, że to tak nie wygląda, boimy się sprzeciwić, zakładamy, że tak jest i nie da się z tym stanem rzeczy nic zrobić. Bierność, odpuszczenie działania to przyznanie prawa do działania innym. Brak naszego sprzeciwu oznacza, że jakiś człowiek może (ubrany w sterylny fartuch laboranta) bezbronnemu zwierzęciu wtłaczać truciznę do organizmu. Brak naszego sprzeciwu oznacza, że ktoś inny bierze psa i rusza z nim na polowanie. Norowanie to przecież taka tradycja. Siła tradycji i instytucji – im nikt się nie oprze, z nimi trudno jest dyskutować. Możemy tylko spuścić smutno głowę i cicho powtarzać, że tak nie można.
Bierność społeczna jest jak trucizna. Zatruwa nasze myślenie, relacje z innymi istotami żyjącymi, daje przyzwolenie, by traktować zwierzę jak rzecz. Bierność przekreśla nasze krytyczne myślenie. Najpierw bowiem trzeba zadać sobie pytanie – czemu służą badania robione na zwierzętach? Co dają? Kolejny tytuł naukowy, na pewno. Kolejny certyfikat potwierdzający szkodliwość działania na organizm danej substancji. Tylko czy my już nie mamy tej wiedzy? Dlaczego godzimy się, by ciągle powtarzać te same badania, co najwyżej z niewielką modyfikacją? Dlaczego uznajemy, że trzeba testować lekarstwa na zwierzętach, chociaż dobrze wiemy, że inaczej niż my mogą reagować na podawane substancje? Bierność zatruwa nasz świat, pozwala, by inni cynicznie rozgrywali swoje wykorzystanie zwierząt, kryjąc się za instytucją i ideałami nauki.
Dlaczego wywołuje w nas gwałtowne oburzenie okrutne podejście do zwierząt? Nasze nieczyste sumienie podpowiada nam, że niewiele robimy, by zmienić nasz świat, ich los. Żeby zrozumieć stosunek człowieka do zwierzęcia, trzeba zrozumieć najpierw nasz stosunek do siebie samego, siebie samej. Przerażone oczy psa, małpki, poranione ciało królika, myszy, szczura na chwilę odwracają naszą uwagę od naszego egoizmu. Potem jednak szybko zapominamy o cierpieniu zwierzęcia, wracając do świata naszych potrzeb. Człowiek cały czas oczekuje, że postęp ma mu przynieść wygodę, kolejne udogodnienia, kolejne możliwości. Cały czas chcemy więcej i lepiej. Rozwój stanowi dla nas wartość samą w sobie. Żeby zmienić stosunek do zwierzęcia, najpierw trzeba by było zmienić stosunek do nas samych.
Egoizm – wiara, że nam się należy, że to my, istoty ludzkie posiadamy ziemię, że to nasz dobrostan jest najważniejszy jest tutaj kluczowa. Zwierzęta interesują nas wtedy, kiedy wychodzimy poza sferę naszego egoizmu. Uprzedmiotowienie świata jest wszechstronne: zaczynając od zwierząt domowych, które traktujemy jak naszą własność, która ma nam służyć i do nas należeć, przez zawłaszczenie świata dzikich zwierząt, po zamknięcie istot żyjących w laboratoriach i hodowlach wielkoobszarowych. Za każdym razem odbywa się ten sam akt zawłaszczania: człowiek narzuca zwierzęciu podrzędną i służebną rolę – ma być do zabawy, do obrony, na mięso, do pracy, na futro, na wełnę, dla mleka, ma stanowić materiał testowy. W zasadzie dla egoizmu ludzkiego nie ma zwierzęcia tylko to, co ono ma nam dać. Nie ma krowy – jest cielęcina i mleko, nie ma kury – jest filet i udka kurze, nie ma makaka tylko przetestowany środek czystości, nie ma królika tylko przetestowany krem do rąk. Nie ma istoty żyjącej tylko ludzka potrzeba: posiadania, komfortu, dobrego samopoczucia.
Zerwanie z egoizmem jest trudne nie tylko dlatego, że może blokować nas miłość własna. Ale dlatego, że wymaga od nas innego stanowiska względem samego/samej siebie. Zdetronizowanie człowieka. Niby już się to odbyło. W zasadzie hierarchia bytów upadła wraz z rozwojem wiedzy o ewolucji. Ciągle jednak pozostała w nas tęsknota do opowieści o tym, że człowiek jest bytem niepowtarzalnym i wyjątkowym. Kochamy opowieści, które pozwolą nam powiedzieć „jednak”: człowiek jest zwierzęciem „jednak” szczególnym, bo posiadającym moralność, albo człowiek jest istotą pośród innych istot, „jednak” posiada zdolność szczególną myślenia. I w ten sposób szukamy tego „jednak”, choćby najmniejszej wskazówki, że jesteśmy niepowtarzalni i wyjątkowi.
Zerwanie z egoizmem jest trudne, bo drzemie w nas marzenie o boskiej cząsteczce, czymś, co będzie pozazwierzęce, co pozwoli nam na zupełnie inny rodzaj kondycji, pozwoli na wywyższenie względem innych istot żyjących. Badanie kondycji zwierząt, ich behawioru, kultur, pokazuje „jednak” bezwzględnie, że jesteśmy tak samo zwierzęcy jak zwierzęta są kulturowe. Moralność, myślenie, instytucje, to wszystko znajdziemy w świecie zwierząt. Już dawno Carl Sagan i Ann Druyan uświadamiali nam, że różnica pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem jest jedynie ilościowa a nie jakościowa. Mitologia pozwala oddzielić świat ludzi i zwierząt, naukowe fakty jednoczą nasze światy i pozwalają zrozumieć jedność. Pozbycie się egoizmu to przyznanie przed samym sobą: jestem zwierzęciem i mam wobec wszystkich istot żyjących te same zobowiązania.
We współczesnym świecie do naszego, skądinąd jak sądzę naturalnego, egoizmu dochodzi choroba konsumpcjonizmu. Marketingowo zaprogramowani musimy mieć, posiadać cały czas coraz to nowsze i lepsze przedmioty, gadżety, jakimi budujemy nasz świat, a nierzadko i naszą własną tożsamość. Obłęd konsumpcji powoduje, że zaczynamy już wszystko bez wyjątku zjadać. Zwierzęta obecnie są bardzo często ofiarami naszej potrzeby posiadania. Idąc za modą, chcemy świnkę miniaturkę (to, że nie ma de facto takich świnek i w efekcie wielu ludzi kupiło sobie zwyczajnego prosiaka pokazuje zaślepienie modą). Nie zastanawiamy się, kim naprawdę jest świnia, jakie ma potrzeby, jakie zachowania, idziemy za wykreowanym medialnie wizerunkiem i chcemy takie samo zwierzątko, jakie ma nasz sąsiad. Słodki wizerunek maleństwa, które nas pokocha i będzie naszą zabaweczką. Moda prowadzi nieszczęsne zwierzę bardzo często do udręki, a potem do azylu (lub, co gorsza, porzucenia w lesie). Idąc za marketingowo kształtowanymi potrzebami, chcemy torebkę z krokodyla, buty z jego skóry. Dobrze wypromowany produkt jest potrzebą samą w sobie. Dlatego nawet nie zastanawiamy się, kiedy możemy skosztować egzotycznej potrawy, czując dreszcz swoistego podniecenia, że oto na naszym talerzu mięso ze zwierzęcia ginącego gatunku. Jesteśmy w stanie zapłacić fortunę, byleby tylko mieć ten przywilej konsumpcji.
Konsumpcjonizm jest niebezpieczną formą egoizmu, wzmocnionym marketingowo przekonaniem, że nam, właśnie nam się należy. Ekolodzy i aktywiści jawią się często jako dziwni ludzie. Nie mówią o potrzebach człowieka, troszcząc się o to, co nieludzkie. Ekolog i aktywista zaczyna urastać do figury tyrana, który mówi stop, gdy świat rozwija się w tak pięknym kierunku coraz to nowych możliwości i podniet. Dzięki konsumpcjonizmowi dostajemy wszystko, co trzeba, łącznie z rozrywką. Rezygnacja
z egoizmu, konsumpcjonizmu, zerwanie z biernością i zaangażowanie się jest bardzo niewygodne, każe zerwać z wcześniejszym spokojem, popatrzeć na świat człowieka nie jako na piękny rozwój i wiele dokonań, ale jak na ruinę ekosystemów i dobrostanu zwierząt. A to nie jest miłe, to nie jest zabawne, to nie jest przyjemne. Lepiej więc trwać
w zamknięciu własnych potrzeb i wyjątkowości. Tylko czasami szaleni ekolodzy, dziwni aktywiści przerywają nasz spokój, podsuwając nam zdjęcia cierpienia. Niewygodne, oburzające świadectwo, że jednak nie jest tak pięknie, jak mogłoby się nam wydawać.
Zastanawiam się, co tak naprawdę nas oburzyło, gdy aktywiści ujawnili zdjęcia z Laboratorium Farmakologii i Toksykologii w Neu Wulmstorf? A może to my sami? Nasza obojętność? Nasza bierność? Nasz brak oburzenia? Nasze ciche przyzwolenie, by okrucieństwo wobec zwierząt nadal się wydarzało? A może to czas, by wreszcie inaczej spojrzeć na ekologię, na zwierzęta, na świat, jaki nas otacza?
Miliony zwierząt na świecie umiera bez sensu, bez celu, w okrutny sposób. Te zwierzęta, którym uda się przeżyć tortury badań laboratoryjnych i tak potem zostają zabite, co zostaje ładnie nazwane „poddane eutanazji”. Nazwy przykrywają tutaj wszystko. Nie ma tortur – są badania, nie ma mordowania – jest „eutanazja”, nie ma zwierzęcia – jest „materiał badawczy” albo „zwierzę laboratoryjne”. Nazwy sugerują, że „zwierzę laboratoryjne” jest inne, jego cierpienie schodzi na plan dalszy, zostaje zniwelowane pojęciami „postępu” w nauce i medycynie. O zwierzętach mówi się tak, jakby stanowiły materiał już w zasadzie martwy, bez jednostkowego przerażenia, stresu, bólu, chorób, bez ich indywidualnej traumy. Przez pryzmat laboratorium patrzymy na zwierzęta tak, jakby nie były istotami żywymi, jakby nie miały tak samo jak my prawa do godności i życia bez bólu. Tak jakby nie miały prawa do samych siebie. Na co dzień widzimy tylko pieska sąsiadów biegającego po parku lub własnego kota mruczącego leniwie na naszych kolanach. A gdzie tamte zwierzęta – porzucone przez nas w ich nieszczęściu, pozostawione przez naszą obojętność, zagarnięte przez system nauki i eksperymentów?
To, co oburzyło mnie najbardziej w tej całej historii to ja sama. Wielka hipokryzja. Zakupy bez sprawdzania, czy dany produkt jest wolny od okrucieństwa. To, że czekam, aż jakieś dziecko stanie pod koncernem farmaceutycznym i będzie dzień w dzień samotnie protestować przeciwko okrutnym eksperymentom. To, co mnie oburza w całej tej sytuacji to fakt, że pewnie nadal będziemy tylko oburzeni.
To, co mnie oburzyło najbardziej to fakt, że nie widzimy, ile możemy zrobić: świadome zakupy, wspieranie ekologów i działaczy,
a przede wszystkim protest. Być może jeden człowiek niewiele zrobi, ale tysiące już tak. Greta Thunberg nie czekała, aż za nią ktoś coś zrobi. Może trzeba stać się raz jeszcze dzieckiem i zacząć działać wbrew logice dorosłości? Zwierzęta, miliony zwierząt, czekają na naszą odpowiedzialność.
Tekst dr hab. prof. UJ Joanna Hańderek,
fot. Janusz Bończak
dr hab. prof. UJ Joanna Hańderek, wykładowczyni w Instytucie Filozofii UJ. Zajmuje się filozofią kultury i filozofią współczesności. Od 2013 roku organizuje cykl wykładów i spotkań poświęconych różnym formom dyskryminacji społecznych „Kultura wykluczenia?”. Współredaktorka kwartalnika popularnonaukowego „Racje”, członkini Towarzystwa Humanistycznego, Akademickiego Stowarzyszenia przeciwko Myślistwu Rekreacyjnemu, Kongresu Świeckości, członkini rady głównej Kongresu Kobiet. Z kotką na kolanach pisze filozoficznego bloga https://handerekjoanna.wordpress.com
Tekst opublikowany w 3 numerze “Istoty” wydanym w 2019 roku.