Nie chcę uwierzyć!
Nie chcę uwierzyć. Wszystko wskazuje na to, że Polski Rząd przygotowuje się do wypowiedzenia Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, obowiązującej nas – Europejczyków od 1 sierpnia 2015 r.
Muszę się określić. Jestem wykształconą, niezależną, mieszkającą i w mieście i na wsi, więcej niż dojrzałą osobą. Polką i Europejką. Wierzącą i praktykującą katoliczką. W ciągu mojego życia widziałam i nadal widzę bardzo wiele przemocy w swoim otoczeniu. Przemocy, na którą nie reaguje efektywnie ani moje państwo, ani mój Kościół, pomimo zapisów w Konstytucji, regulacjach prawnych i Katechizmie.
Nie chcę uwierzyć, że współcześni mi, wykształceni, życiowo doświadczeni, jak sądzić po zachowaniach – w większości katolicy, przedstawiciele mojego Rządu, zamiast cieszyć się ze szczegółowych ram i wskazań dla swoich działań, widzą w Konwencji zagrożenie chrześcijańskich wartości, zagrożenie rodziny, na dodatek Boże pożal się!, we wszystkich tych zagrożeniach widzą ducha neomarksizmu.
Czuję się nierealnie. Jak w jakimś niedobrym śnie. Czuję jakbym miała do czynienia z kosmitami, z którymi w żaden sposób się nie komunikuję, których nie rozumiem. Jedno, co czuję, to że nie są to kosmici przyjaźni, że przylecieli z jakiejś dziury w czasie, że zaplątali się w 21 wiek przypadkiem. Nie wydaje się też, abyśmy wyznawali tę samą wiarę.
Zagrożenie wartości chrześcijańskich?
Chrześcijaństwo mówi, że najważniejsze, co człowiek ma robić w czasie swojego pobytu na Ziemi, poza kochaniem swojego Stwórcy (co, trzeba przyznać, nie zawsze jest łatwe) to kochać bliźniego swego (też nie przelewki). To jest sens naszego życia. Każdego bliźniego. Bez względu na płeć, kolor skóry, na to, w co ten bliźni wierzy, gdyż „W Chrystusie nie ma żyda ani poganina, wolnego ani niewolnika, mężczyzny ani kobiety”. Chrześcijaństwo nigdy nie nawołuje do przemocy. Ale trzeba pamiętać, wszystkie postaci zarówno Starego jak i Nowego Testamentu, stanowiącego pisaną podstawę mojej religii, są, podobnie jak i ja w 21 wieku, uwarunkowane swoim czasem, a więc mają swoją tożsamość społeczno-kulturową (nie używam słowa płeć, aby nie rozbuchać wyobraźni tych, którym kojarzy się ona tylko z prokreacją i ulubionymi stereotypami). Jednak ponad tymi historycznymi uwarunkowaniami, nie raz budzącymi zgrozę, podobnie jak budzą ją i nasze współczesne zjawiska, tam, ponad czasem, trwają pewne wartości. Zasada miłości bliźniego, zasada równej godności kobiety i mężczyzny pomimo różnic bez hierarchizowania, ba, także wiedza, że całe, calutkie, Stworzenie jest dobre i cenne w oczach Boga, są tymi ponadczasowymi wartościami, duchem wiary. Te wartości są, mniej lub bardziej udolnie, realizowane przez człowieka w rozmaitych ramach społeczno-kulturowych. Jedno jest pewne, człowiek-chrześcijanin, ma być dobry dla drugiego człowieka i dla reszty stworzenia. Jeżeli pojawia się przemoc, zło, mamy się temu sprzeciwiać. Uwarunkowania ewoluują. To proces, przekształcanie, bolesne i błądzące. Ludzie wierzący ufają, że ewoluują ku ostatecznej doskonałości i że mają mieć w tym udział.
Zagrożenie wartości rodziny?
Model rodziny także ewaluuje. Mało tego, ewoluuje w tysiącach kulturowych odmian. Gdyby rodzina naprawdę miała być wyłącznie tradycyjna, to, aż wstyd pisać takie trywialności, ale trzeba by zapytać którego mielibyśmy się trzymać modelu. Średniowiecznego? Dziewiętnastowiecznego? Mieszczańskiego, chłopskiego, inteligenckiego? Można by stawiać pytania, czy my kobiety powinnyśmy się kształcić? Głosować? Decydować za kogo wychodzimy za mąż?
Cały czas, i my pojedynczy ludzie i całe rodziny dostosowujemy się, ale też przekraczamy dane nam uwarunkowania. I to nie jest sprzeciwianie się wartościom, zasadom wiary czy tradycji. Wręcz przeciwnie to jest staranie się o realizację tych wartości na wyższym poziomie. W tym choćby, że tam, gdzie nie ma już takiej zewnętrznej potrzeby nie trzymamy się sztywnych ról, że wyzbywamy się wynikających z przeszłych uwarunkowań niedobrych zjawisk: nierówności, dominacji, wyzysku, niewiedzy. Rodzina, nie tylko może, ale wręcz musi w swojej „organizacji” odpowiadać swoim czasom, jeżeli ma dobrze funkcjonować. To są starania poszczególnych wolnych, także przed Bogiem, ludzi i starania całych społeczeństw. Starania wciąż dalekie od ideału.
Płeć społeczno-kulturowa i neomarksizm?
Tak, oprócz płci biologicznej mam też płeć/tożsamość społeczno-kulturową. Wyewoluowaną w 21 wiek. Wspólną i odmienną od tożsamości mojej prababci. W wielu najważniejszych sprawach: ponadczasowych wartości, instynktów rozumiałybyśmy się pewno świetnie. Ale z pewnością nie w obszarze ich realizacji. Ja wiem dobrze, że współczesny ojciec może wspaniale wychowywać dzieci w domu, a matka utrzymywać rodzinę. Jeżeli tak jest lepiej, sensowniej, bo takie mają zdolności i tak uzgadniają. Przekraczanie stereotypów w naszej kulturze na szczęście może już się odbywać bez lamentów i przemocy. Na takim jesteśmy, mam nadzieję, etapie. Św. Paweł zdziwiłby się zapewne. Też był kulturowo i społecznie uwarunkowany. Nawet my jeszcze odrobinę dziwimy się, gdy widzimy dobrą rodzinę, w której matka jest pilotem myśliwca. Jakże wiele ze współczesnych możliwości realizacji człowieczej wolności nie istniało dla moich poprzedniczek. Dla mojej Prababci, ba nawet dla mojej Mamy. Tak, każdy człowiek ma tożsamość społeczno-kulturową swojego czasu, a niektórzy potrafią ją przekraczać i doskonalić.
Żadna Konwencja, ani żadna gdzieś teoretycznie uprawiana ideologia nie zmieni, ani mojej płci biologicznej, ani tożsamości/płci społeczno- kulturowej. Uspokajam rządzących i część mojego instytucjonalnego Kościoła: neomarksizm mi nie grozi (cokolwiek to znaczy w kontekście przeciwdziałania przemocy), dopóki nie będzie wdrażany przy pomocy czołgów. Ale i żadnej innej „ideologii” nie życzę sobie mieć wprowadzanej siłą, także siłą perswazji od ołtarza, dla realizacji własnych czy instytucjonalnych celów i obsesji. Każdy przedstawiciel władzy, który teraz doszukuje się w Konwencji ataku na chrześcijańskie i tradycyjne wartości, może ten, według mnie wyimaginowany, atak odeprzeć na polu własnej rodziny. Jesteśmy wolnymi ludźmi i mamy etyczne drogowskazy.
A ja mam prawo oczekiwać, że państwo, które utrzymuję swoją pracą, będzie mnie i innych obywateli systemowo broniło przed przemocą (Statystyki mówią, że w ok. 90% przypadków przemoc dotyczy kobiet i ich dzieci, dlatego to one są w Konwencji na pierwszym planie). Przed przemocą fizyczną, psychiczną, ekonomiczną, każdą. Zwłaszcza w rodzinie, gdzie często jest dobrze ukryta i trudno dostępna. To właśnie przemoc, nierespektowanie godności i równych praw każdej w niej osoby, jest czymś, co rodzinę niszczy. Nie „lewactwo”, tylko zwykłe ludzkie problemy, zło i obawa przed upublicznieniem. Ta przemoc ma rozmaite powody, ale jednym z nich są, może, nawet kiedyś jakoś uzasadnione, ale dziś przestarzałe kulturowe normy. Nie każdy potrafi bez wsparcia przekroczyć utrwalone stereotypy. Może obawiać się napiętnowania, wykluczania. A przecież ostatecznie to zawsze jest przemoc człowieka mocniejszego wobec słabszego. Bardzo nieetyczne.
Dodam jeszcze, że jako chrześcijanka nie zgadzam się, aby mieszano w sposób manipulacyjny wartości mojej wiary i wydumane abstrakcyjne lub przestarzałe modele rodziny, w sprawę przeciwdziałania przemocy i nierównościom. Rodzina prawdziwie chrześcijańska to z pewnością jest rodzina bez przemocy, rodzina równych wolnych i kochających się ludzi. Dlatego chciałabym, aby liderzy i kaznodzieje mojego lokalnego Kościoła kategorycznie walczyli z krzywdzeniem człowieka przez drugiego człowieka, aby znacznie intensywniej edukowali dzieci i dorosłych, co w praktyce oznacza miłość bliźniego. Chciałabym także, aby mój Kościół wspierał wszelkie świeckie poczynania, także tę Konwencję, aby przemoc i społeczne nierówności skuteczniej usuwane były z naszego życia. Teraz.
Tekst dr hab. Barbara Niedźwiedzka
Wspieraj Istotę – wpłać datek. Ogłoś się na łamach naszej strony.