Czy władza może ingerować w nasze życie? Rozważania w związku z drukiem poselskim nr 866
Filozofia polityczna oraz społeczna na kanwie rozważań w XVII wieku utworzyła pojęcie „umowy społecznej”. Padło pytanie: „W jaki sposób doszło do tego, że dzisiaj żyjemy we względnej harmonii (a ewentualne jej naruszenia chcemy powstrzymywać razem), jeżeli kiedyś byliśmy istotami bardziej instynktownymi i „wolnymi”? Jak to się stało, że nagle się „ucywilizowaliśmy”? Był to skomplikowany proces postrzegania, że życie wspólnotowe jest najbardziej opłacalne – jeżeli jeden człowiek w stadzie potrafił szyć, to dla drugiego najlepiej było żyć z nim w komitywie. Inny stadny potrafił dobrze piec mięso na ognisku, a zatem na przykład nasz potencjalny krawiec tworzył z nim przyjazną relację opartą na wspólnych korzyściach. Jak powszechnie wiadomo, życie w grupie społecznej niesie za sobą także konflikty. Ich rozwiązywanie nie jest tak przyjemne, jak powodowanie korzyści, zatem konieczne było opracowanie sposobu, dzięki któremu wszelkie niedogodności wynikające z relacji interpersonalnych zostaną usunięte. I tutaj pojawiła się jedna z najbardziej rozbudowanych umów społecznych – prawo. Litera prawa chroni obywateli przed niepożądanymi zachowaniami społecznymi (przestępstwa) i aprobuje korzystne zwyczaje (ochrona pozycji konsumenta zdominowanego przez przedsiębiorcę powoduje, że wiele nieuczciwych praktyk jest z mocy prawa nieważnych). Na pewno interesujące wydaje się to, na jakich zasadach tworzone są kategorie postaw-reprezentantów dobra i zła w społeczeństwie. Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie uzależniona jest od norm religijnych odpowiadającego. A może jest ona jeszcze prostsza? Nie pozbawiając tego faktu pierwiastka religijnego, należy zauważyć, że zachowania pozytywne w dłuższej perspektywie bardziej scalają grupę i czynią ją lepiej przystosowaną do funkcjonowania. Kiedyś takim zachowaniem było dzielenie się mięsem (wyraz zaufania i lojalności), a dzisiaj jest to izolowanie sprawców czynów zabronionych od społeczeństwa (wyraz zaufania i lojalności – ufamy sędziemu, że swoją decyzją odsunie niezsocjalizowaną jednostkę od pozostałych osób).
Demokracja pośrednia niesie za sobą ogromne ryzyko przeobrażenia się w oligarchię. Chcąc nie chcąc, według konstytucji jesteśmy suwerenem, aczkolwiek faktycznie nasz wpływ na władzę jest niewielki. Możemy jedynie zmienić dominującą opcję polityczną w rządzie, ale nie mamy bezpośredniego wpływu na zachowania, psychikę oraz decyzje rządzących. Mówiąc o decyzjach, mam na myśli te w życiu prywatnym. Przecież wystarczy, że potencjalny poseł znajdzie się w niewłaściwym miejscu – nagle przestaje dostrzegać wolę swoich wyborców, którym złożył wyborcze obietnice. Ponieważ nie mamy na to wpływu w sposób doraźny, ktoś w przeszłości usankcjonował odpowiednie akty prawne w celu ustalenia ewentualnej odpowiedzialności o charakterze karnym naszego hipotetycznego posła w przyszłości. Dlaczego? Ponieważ jest to wyraz aprobaty korzystnego zwyczaju, w którym człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. Jeżeli działanie rodzi negatywne skutki, to odpowiedzialność jest dolegliwością.
Władza jako pewien organ – na którego „stołku” siedzi zarówno obywatel, jak i ten, któremu ów organ nadaje uprawnienia bądź je odbiera – działa na podstawie i w granicach prawa. Jest to zasadnicza różnica, ponieważ my – osoby fizyczne, niebędące organami władzy publicznej – nie potrzebujemy prawnej podstawy naszych działań. Nikt nam nie może wydawać pozwolenia na przykład na chodzenie. Powód takiego stanu rzeczy wynika z faktu, że możemy wykonywać wszystkie czynności, które są legalne. Jeżeli ktoś kiedyś uzna czynność chodzenia za przestępstwo, wówczas będziemy musieli odczuć negatywne skutki naszej aktywności. Ponadto nawet jeżeli naszymi czynnościami naruszymy przepisy prawa, to ukaranie nas za to nie może być prostym przedsięwzięciem. Sądy i administracja publiczna jako podmioty, które posiadają mocno wpływające na nasze życie kompetencje, mogą ich użyć, przestrzegając jednak wielu zasad. Kilkoma punktami stycznymi tych reguł jest obiektywność (a zatem możliwość wyłączenia od decydowania podmiotów, które owej cechy nie posiadają), dokładne ustalenie stanu faktycznego mającego być podstawą ingerencji władzy czy poparcie tego stanu merytorycznymi dowodami. Jak widać, sam proces ingerencji władzy jest z punktu widzenia prawa dosyć utrudniony i obarczony wieloma warunkami. Pomimo tego jako zwykli obywatele mamy możliwość podważenia działania organu – poprzez wnoszenie różnych zażaleń, skarg, odwołań i innych aktów woli. Apelacja do sądu wyższej instancji, odwołanie się od decyzji organu administracyjnego to formy kontroli legalności, słuszności oraz innych pożądanych cech ingerencji (która bywa konieczna – nie tylko przy jej pozytywnych skutkach). Mamy prawo do takiego aktu woli, często co prawda obarczonego terminami (które spędzają sen z powiek adwokatom) – ale czego się nie zrobi dla rozsądnego terminu rozpatrzenia sprawy?
Niedawno w mediach zrobiło się głośno na temat druku nr 866, który postuluje możliwość przyznania funkcjonariuszowi kompetencji odbierania mandatów w imieniu osób, na które zostały one nałożone na skutek dokonania odpowiedniej adnotacji. Prawo do odmowy przyjęcia mandatu jest ubranym w przepis prawa stwierdzeniem:
„Nie zgadzam się z tym, że naruszyłem/am umowę społeczną, jaką jest prawo. Chcę, aby to zbadał sąd, który potwierdzi bądź zaprzeczy legalności takiego procederu – toteż ingerencji w moje finanse poprzez tą karę. Funkcjonariusz publiczny może działać z powodu innych motywacji niż prawnych, dlatego też sprawę musi zbadać niezawisły sąd”.
Kontrowersyjny projekt poselski odbierze nam prawo sprzeciwienia się tej decyzji władzy publicznej oraz skaże nas na ryzyko nadmiernej ingerencji państwa w działania jednostki. Najrozsądniejszy kształt państwowości nie opiera się na tym, że jesteśmy własnością władzy. Jesteśmy wolnymi ludźmi, którzy pojawili się na tym samym terenie. W przeszłości stanowilibyśmy autonomiczne grupy plemion, które są powiązane ze sobą innymi więzami niż prawne – rodzinnymi, uczuciowymi etc. Dzisiaj nas, Polaków, łączy prawnie wspólne obywatelstwo (najbardziej widać to chyba w sytuacji, kiedy na wakacjach za granicą spotykamy innych Polaków – odczuwamy sympatię i radość, ale summa summarum nawiązujemy z nimi kontakt tylko dlatego, że są Polakami). Tworzymy skomplikowane społeczeństwo – liczne, różnorodne pod względem sytuacji życiowej i majątkowej – stąd odczuwamy potrzebę czegoś ułożonego hierarchicznie, aby w tej skomplikowanej sytuacji starać się dążyć do harmonii. Teoretycznie właśnie tym powinna być władza publiczna. Jej obowiązkiem jest czuwać nad ładem społecznym, ale jeżeli nie istnieje potrzeba wyrażona literą prawa, to nie może ona ingerować w naszą egzystencję. Odebranie nam prawa do odmowy przyjęcia mandatu może być początkiem pewnej dowolności w naruszaniu naszego „życiowego terenu prywatnego”. Co więcej, pojawi się także obowiązek zapłaty grzywny w sytuacji nieprzyjęcia mandatu. Taka dowolność cechuje państwa autorytarne i totalitarne. Jest to zatem powód do obaw.
Tekst Julia Bochenek, korekta Aleksandra Marczuk, fot. Janusz Bończak
Wspieraj Istotę – wpłać datek. Ogłoś się na łamach naszej strony.