Wykład w Centrum Kultury Dworek Białoprądnicki – “Wykluczenia”
J.B. Czy „wykluczanie” oprócz tego, że ma wydźwięk pejoratywny, jest także pożytecznym, praktycznym narzędziem regulowania relacji międzyludzkich w społeczeństwie?
J.H. I tak, i nie. Wykluczenie oczywiście jest stosowane jako „kara”, więc do pewnego stopnia można powiedzieć, że to użyteczne narzędzie i czasami konieczne, jak konieczna jest na przykład kara więzienia czy pozbawienia praw przestępcy. W tym też znaczeniu wykluczenie staje się odosobnieniem, izolacją, zabezpieczeniem przed groźnym dla innych działaniem człowieka naruszającego prawo. Trzeba jednak pamiętać o granicach. Kara nie może być zemstą. Dlatego tak stosowany mechanizm wykluczenia od razu powinien być pomyślany z wprowadzeniem narzędzi inkluzji. Więzienie powinno dać możliwość resocjalizacji, zrozumienia przez przestępcę czy przestępczynię krzywdy, jaką wyrządzili oni społeczeństwu, skrzywdzonemu człowiekowi. Jest jeszcze inny model wykluczenia pozytywnego: samowykluczenie, kiedy sami siebie ograniczamy, aby nie naruszyć granic, bezpieczeństwa, godności czy dóbr drugiego człowieka. Już John Locke zauważył, że moja wolność kończy się na wolności drugiego człowieka, dlatego sami siebie ograniczamy, żeby nie krzywdzić. I w tym znaczeniu samowykluczenie może być czymś szlachetnym, odpowiedzialnym. Samowykluczenie może zaczynać się od rzeczy małych, takich jak powstrzymanie się od komentarza w rozmowie, niewtrącenie uwagi, która nam się nasuwa, ale która równocześnie mogłaby być krzywdząca czy raniąca dla drugiego człowieka, a kończy się na sprawach fundamentalnych, jak ograniczenie swojej wolności do realizowania własnych dóbr po to, aby na przykład nie niszczyć Matki Gai. Przejście na dietę wegańską może być na przykład samoograniczeniem się człowieka po to, aby nie przysparzać cierpienia innym istotom żyjącym i nie zwiększać kryzysu klimatycznego. W tym znaczeniu wykluczenie ma charakter zdecydowanie pozytywny.
J.B. A może „wykluczenia” są rodzajem kar nakładanych przez nas samych z pominięciem wyroków sądowych?
J.H. Oj, ktoś tu walczył, aby zostać wegusem 😊. Tak, na pewno są takie przypadki. Możemy się czuć winni, zwłaszcza gdy dociera do nas fakt, co zrobiliśmy, jak żyliśmy. Ja mam ogromne wyrzuty sumienia z powodu mojej miłości do latania samolotami. Wprawdzie już od lat nie wsiadłam do samolotu, ale nadal myślę, że to dla mnie rodzaj kary. Patrząc jednak na sprawę z perspektywy etycznej, można powiedzieć, że nie chodzi o nasze poczucie winy, ale o to, by wziąć odpowiedzialność za siebie i zrobić wszystko, by zadośćuczynić. Niestety nie zawsze jest to możliwe i wówczas pozostaje nam jedno: nie martwić się źle robioną rzeczą w przeszłości, tylko starać się nie popełniać tych samych błędów w przyszłości.
J.B. W czasie, w którym rozpoczęły się szczepienia przeciwko koronawirusowi, który ma zapobiec rozszerzaniu się epidemii, chronić nasze zdrowie i życie, powstają grupy osób, które negują wiedzę naukowców i uważają, że szczepienia są niepotrzebne, niosą zagrożenie dla naszego zdrowia i życia. W mediach wielokrotnie słyszałem opinie wykluczające te grupy „antyszczepionkowców” ze społeczeństwa, nieraz w sposób im urągający. Czy widzi tu Pani Profesor pozytywną rolę tego rodzaju „wykluczeniu” dla dobra ogółu społeczeństwa? Czy może jednak takie zachowanie dziennikarzy jest nieodpowiednie?
J.H. W tym wypadku mamy tak naprawdę do czynienia z trzema poważnymi problemami. Pierwszym jest hejt. W debacie publicznej w codziennych rozmowach przyzwyczailiśmy się do stosowania mowy nienawiści. Zapomnieliśmy o pierwszej podstawowej zasadzie dobrej dyskusji, jaką jest nieobrażanie i nieargumentowanie ad persona, a zatem bez znieważania rozmówcy. Mogę się nie zgadzać z poglądami człowieka, mogę to wyrażać, ale nie mogę jej/jego obrażać. Tymczasem w naszej rzeczywistości obrażanie drugiego człowieka stało się nagminnym sposobem argumentowania. I robią to obie strony – i szczepionkowcy, i antyszczepionkowcy. Ale w efekcie nie słyszymy się wzajemnie i eskalujemy przemoc wobec drugiego człowieka.
Drugim problemem jest denializm, czyli negowanie i wypieranie faktów. Niestety są wśród nas ludzie kultywujący spiskowe teorie i przekonujący wszystkich, że nie ma koronawirusa albo że szczepionki są samym złem. To bardzo niebezpieczne poglądy zagrażające zdrowiu i życiu nas wszystkich, dlatego bezwarunkowo powinny być blokowane w debacie publicznej, w mediach społecznościowych. Przypomnę – nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka, więc nie wolno nam propagować poglądów, które prowadzą do choroby i śmierci. Nie bez przyczyny został zdelegalizowany faszyzm. Zabójcze idee powtarzane i rozwijane stają się bronią skierowaną przeciwko społeczeństwu. Dlatego moim zdaniem nie chodzi tutaj o wykluczanie, tylko o racjonalne i prawne zabezpieczenie obywatelek i obywateli przed niebezpieczeństwem. Działanie antyszczepionkowców powinno zostać zdelegalizowane, w przeciwnym wypadku w Europie pojawią się choroby, o których już dawno zapomnieliśmy. Już niestety w Europie wystąpiły przypadki polio – choroby, która została pokonana właśnie dzięki szczepieniom. W dobie koronawirusa jest szczególnie ważne, aby większość społeczeństwa została zaszczepiona. Inaczej będziemy skazywać najsłabszych, najbardziej bezbronnych, jak seniorzy, osoby z chorobami przewlekłymi, dzieci na śmierć. Zatem w tym wypadku nie możemy dywagować, czy to jest kwestia mojego wyboru, czy nie.
I trzecia istotna sprawa. Większość denialsów i antyszczepionkowców to ludzie, którzy tak naprawdę doświadczyli traumy. Albo tak bardzo boją się choroby, że wolą ją wypierać, albo nie radzą sobie z rzeczywistością i dlatego uciekają w teorie spiskowe. Dlatego hejtowanie tych ludzi czy wchodzenie z nimi w polemikę czasami, mam wrażenie, nie ma sensu. Ze strachem, z silnymi emocjami bardzo trudno się dyskutuje. Najpierw trzeba by było do nich dotrzeć, nawiązać relację, zrozumieć, co człowiekiem rządzi, że głosi tak dziwne, niezgodne z faktami poglądy. Niestety mowa nienawiści zaprzepaszcza wszelki dialog, na czym tracimy wszyscy. Łatwiej jest krzyczeć i zakrzyczeć. Dlatego obie strony sporu wzajemnie się obrażają, co szkodzi nam wszystkim, codziennie bowiem ludzie umierają tylko dlatego, że są wśród nas osoby negujące koronawirusa i lekceważące obostrzenia sanitarne.
J.B. W pani wykładzie o „wkluczeniach”, który odbył się w Centrum Kultury Dworek Białoprądnicki, przedstawiała Pani praktyczny sposób przeciwdziałania językowemu wykluczaniu. Jednym z przykładów były osoby z niepełnosprawnościami. Zwróciła Pani uwagę, aby nie mówić o nich „niepełnosprawne”, gdyż sugeruje to ich niepełnosprawność całościową, osobową.
J.H. Słowa mają znaczenie i kształtują naszą rzeczywistość. Ta kwestia została bardzo dobrze przebadana. Dlatego powinniśmy uświadamiać sobie i innym, czym są słowa krzywdzące, wykluczające, i nie powinniśmy ich używać. „Ułomność” to pojęcie sugerujące, że ktoś jest gorszy, ono piętnuje, zaznacza, że osoba nie ma pełnych kompetencji do bycia sobą. „Ofiara” to sugestia, że ktoś jest słaby, niejako predystynowany do tego, aby doświadczać przemocy, a przez to również gorszy, mniej ważny, nieistotny. „Niedorozwinięty” pokazuje, że z człowiekiem coś jest nie tak, nie jest normalny, nie jest taki jak my. „Murzyn”, murzynek Bambo, taki tam sobie koleżka, nic niewart, jakiś tam człowiek, nie musimy go szanować. „Wariat” to ktoś, kogo należy unikać, kim należy pogardzać, można też łatwo deprecjonować i odbierać prawa takiej osobie. „Dziwka” to wyznaczenie sfery przedmiotowości człowieka, odebranie godności i zmarginalizowanie. „Biedak” jest żałosny i niewart naszej uwagi. Tak samo jak „bezdomny” – może nie istnieć w naszej przestrzeni publicznej. Zarzuty, że poprawność polityczna tworzy nowomowę, są zupełnie nietrafione, ponieważ język jest plastyczny i się zmienia, dlatego wprowadzanie pojęć niedeprecjonujących drugiego człowieka jest naturalnym procesem kształtowania języka. Nasza świadomość językowa oznacza również szacunek do drugiego człowieka, dostrzeganie jego podmiotowości. Stąd używanie feminatywów czy stosowanie podwójnych końcówek (i żeńskich, i męskich) w opisie rzeczywistości społeczeństwa ma ogromne znaczenie: przywraca równowagę społeczną, podmiotowość utraconą przez rasistowskie, szowinistyczne czy klasistowskie strategie kulturowe. Słowa takie jak „osoba doznająca przemocy”, „osoba z niepełnosprawnością intelektualną”, „Afroamerykanin”, Afroeuropejczyk”, „osoba w kryzysie bezdomności” czy „pracownica seksualna” nie ranią, nie piętnują, nie deprecjonują, dają szasnę, aby na człowieka popatrzeć w inny sposób niż przez pryzmat nienawiści i pogardy. Ludzie walczący z poprawnością polityczną języka po prostu nie chcą dostrzec krzywdy, jaka dotyka drugiego człowieka, nie czują i nie chcą zrozumieć, że słowem można człowieka przenieść w sferę pozaprawną, pozaludzką, pozawspólnotową. Dlatego warto się uczyć języka, który nie piętnuje i uwrażliwia nas na innych.
J.B. Bardzo często używamy nieświadomie wielu zwrotów, które językowo wykluczają różne grupy osób. Czy uważa pani, że podczas ogólnodostępnych warsztatów i szkoleń można zmienić te utrwalane przez wieki wykluczające zwroty?
J.H. Oczywiście. Wszelkie warsztaty, szkolenia, lekcje są bardzo potrzebne, zwłaszcza że nawet w debatach akademickich znajdziemy zagorzałych przeciwników języka, który nie rani. Przeciwnicy mowy pozytywnej (o mowie pozytywnej więcej piszę w mojej książce) mówią o sztucznym i śmiesznym języku politycznej poprawności, drwią z nowomowy, szydzą z neutralnych określeń. Dlatego dla wielu z nas mowa pozytywna staje się problemem. Uważam, że język politycznej poprawności nie jest ani śmieszny, ani zły. To nie jest szaleństwo lewackiej propagandy, ale próba takiego opisu rzeczywistości i takiej rozmowy z drugim człowiekiem, w którym wzajemnie się nie ranimy i dajemy sobie szansę na budowanie wspólnoty. W dzisiejszych czasach potrzebujemy działań wspólnotowych, integracji, szacunku, wzajemności, zrozumienia. Dlatego zaczynanie od języka, warsztatów, które dadzą nam narzędzie, aby się nie ranić, tylko dyskutować, aby otwierać umysły, a nie zamykać usta są bezcenną próbą dotarcia do społeczeństwa. Oby takich inicjatyw było jak najwięcej. Ciągle wierzę, że mamy jeszcze szasnę na rozwinięcie dialogu, ale jeśli nie zaczniemy nad tym pracować, grozi nam wieczna pogarda i wykluczanie drugiego człowieka. Oczywiście mowa pozytywna jest wymagająca, potrzebuje naszej samokontroli i świadomości, kim jest drugi człowiek. Ale może warto trochę się pomęczyć, aby uniknąć prostego mechanizmu przemocy, który zaczyna się od słów. „Żydek”, „brudas”, „pedzio”, „insekt” to początek holokaustu, ludobójstwa i przemocy na masową skalę. Łatwo rozbudzić nienawiść, bardzo łatwo określić człowieka szkalującym epitetem, lecz bardzo trudno kogoś uratować z pogromu, zatrzymać rzeź, wymazać gwałt. Zabija się łatwo. Zwrócenie komuś życia jest niemożliwe.
Rozmawiał Janusz Bończak, korekta Aleksandra Marczuk, fot. autor.
Dr hab. prof. UJ Joanna Hańderek, wykładowczyni w Instytucie Filozofii UJ. Zajmuje się filozofią kultury i filozofią współczesności. Od 2013 roku organizuje cykl wykładów i spotkań poświęconych różnym formom dyskryminacji społecznych „Kultura wykluczenia?”. Współredaktorka kwartalnika popularnonaukowego „Racje”, członkini Towarzystwa Humanistycznego, Akademickiego Stowarzyszenia przeciwko Myślistwu Rekreacyjnemu, Kongresu Świeckości, członkini rady głównej Kongresu Kobiet. Z kotką na kolanach pisze filozoficznego bloga https://handerekjoanna.wordpress.com
Wspieraj Istotę – wpłać datek. Ogłoś się na łamach naszej strony.
Pingback: Joanna Hańderek– „Język nienawiści a język dobrej mowy: poszukiwania i alternatywy” – Magazyn ISTOTA