Krótkie rozważania o kapłanie z Ropicy Polskiej, Kodeksie Prawa Kanonicznego i Świętych Sakramentach
Jakiś czas temu Internet obiegło zdjęcie oświadczenia, którego podpisanie stanowiło warunek konieczny dopuszczenia do bierzmowania. Na taki pomysł wpadł kapłan z Małopolski, który chciał przeciwdziałać wspieraniu takich inicjatyw jak Strajk Kobiet czy prawa do aborcji wśród swoich podopiecznych przystępujących do sakramentu. W Internecie zawrzało, gdzieniegdzie powróciły dyskusje na temat rozdziału Kościoła od państwa. Nie szczędzono także negatywnych opinii oraz przytyków samemu kapłanowi. Niecierpliwie oczekuję momentu, w którym obok haseł o poszanowaniu Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej pojawią się głośne apele o poszanowanie zasad Konkordatu między naszym państwem a Stolicą Apostolską z 1993 roku. Taki sygnał stanowiłby dowód na to, że w zbiorowym wyobrażeniu zawitała koncepcja Kościoła jako podmiotu posiadającego specyficzną osobowość prawną – a zatem zdolnego do zawierania umów i działającego na podstawie prawa. Naglącą potrzebą jest uświadomienie sobie takiego stanu rzeczy, ponieważ jeżeli podmioty działają w oparciu o literę prawa, to dyskusja o moralności czynów (bądź jej braku) staje się bardziej skomplikowana. Pojawia się bowiem aspekt racjonalności kontrowersyjnego przepisu prawnego – czy powinien być on przestrzegany? Powraca także dobrze znane pytanie: „Czy prawo powinno być ostoją moralności?”.
Nie jest oczywiste, że Kościół katolicki działa na podstawie konkretnych zasad o charakterze legalnym. Prawo kojarzy się nam z produktem takich zbiorowości jak państwo, organizacje czy stowarzyszenia. Dla zwykłego obywatela religia pozostaje zjawiskiem o charakterze duchowym i uczuciowym, a jej instytucjonalność często jest pomijana. Ten ostatni wymiar religijności w przypadku katolicyzmu reguluje między innymi Kodeks Prawa Kanonicznego. Jeżeli działalność Kościoła katolickiego jest usankcjonowana prawnie (w postaci KPK), oznacza to, że jego wyznawcy pozostają pod jego reżimem. Osoby ochrzczone posiadają swoje prawa i obowiązki o charakterze kanonicznym – uważam, że nieznanie ich jest postawą nierozważną. Stara jak świat paremia rzymska Ignorantia iuris nocet dotyczy wszystkich systemów prawa. Co więcej, KPK przewiduje kary kościelne – z czego kilkadziesiąt procent społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy. Oczywiście winny jest tutaj fakt, że nie ma czegoś takiego jak „więzienia sakralne” – nie widzimy zatem „skutków” ukarania. Ponadto takie kary nie przypominają tych znanych w prawie świeckim. Są one sankcjami o charakterze moralnym – jak na przykład ekskomunika (z mocy prawa) za dokonanie aborcji. Dla osoby, która uczestnictwo w życiu Kościoła katolickiego postrzega jako drogę do zbawienia, taka kara staje się zdecydowanie bardziej dolegliwa niż dożywotnie pozbawienie wolności znane w prawie świeckim.
Nie można zaprzeczyć, że działanie księdza było legalne. Jako szafarz udzielający sakramentu ma prawny obowiązek udzielania sakramentów jedynie „wiernym katolikom” (zgodnie z kanonem 844 KPK). A contrario, nie może udzielać sakramentu osobie, która nie jest „wiernym katolikiem”. Kto decyduje o naszej „wierności”? Konkretny szafarz jest kompetentny do wystawienia takiej oceny. Reasumując, jeżeli kapłan dostrzeże nasze braki w „wierności”, to ma obowiązek odmówić udzielenia sakramentu. Nauka o sakramentach głosi, że są one wyrazem zacieśniania relacji z Bogiem oraz intensyfikacji naszego życia duchowego. Nieprzystępowanie do nich niesie za sobą konsekwencje w życiu wiecznym.
Czy jednak legalność pewnych czynów nadaje im bezwzględnie walor moralnych? Tutaj kłania się nam polemika między pozytywistami prawniczymi oraz wyznawcami prawa naturalnego. Obydwie idee to dywagacje na temat relacji prawa i moralności. Naturaliści uważali, że prawo jako ustawy, przepisy czy normy mają charakter podrzędny wobec tzw. wyższego prawa – prawa natury, prawa najwyższego (niekoniecznie utożsamianego z prawem Boskim), posiadającego cechy prawa moralnego. Ponieważ jest ono najwyższe w hierarchii, pozostałe akty prawne muszą być z nim zgodne. Pozytywiści z kolei nie łączyli litery prawa z obowiązkiem propagowania wartości moralnych. Było ono rozkazem suwerena (króla, królowej, parlamentu, narodu etc.), a za jego złamanie przewidziana była kara. Nie wiązało się ono z żadnymi zobowiązaniami dotyczącymi nauki o dobru i złu – nie musiało jej szerzyć, akceptować, tolerować. Kościół od początków istnienia uważa się za strażnika moralności. Cały spór o dominację papiestwa nad cesarstwem miał swoje uzasadnienie w tym, że Kościół uważał się za ostoję życia transcendentnego. Był wykonawcą misji niesienia zbawienia, dlatego też nie chciał być zależny od państwa. Z tego też powodu uważał, że ma prawo ingerować w sprawy państwowe – w interesy cesarza, który był strażnikiem życia doczesnego. Chrześcijanie w sporze z pozytywistami zazwyczaj prezentują stanowisko naturalistyczne. Kapłan z Ropicy Polskiej, odmawiając udzielenia sakramentu osobom o konkretnych poglądach i przeszłości, realizował swoje zobowiązanie wobec Prawa Najwyższego. Od członków wspólnoty wyznaniowej miał prawo egzekwować zachowanie zgodne z ogółem norm katolickich, jeżeli ci chcieli przystąpić do bierzmowania. Powoływanie się tutaj na (niedziałający) rozdział Kościoła od państwa jest niezasadny, ponieważ osoby ochrzczone są zobowiązane przestrzegać prawa swojego związku wyznaniowego. Świeckie prawo obowiązuje na określonym terytorium, w określonym czasie i względem określonych osób. Brak terytorium co prawda powoduje, że nie może powstać państwo – aczkolwiek system prawa już tak. Przykładem jest funkcjonowanie prawa kanonicznego.
Czy jednak każdy ochrzczony chce rozwijać swoją ścieżkę duchową w oparciu o katolicyzm? Nie mogę zrozumieć poruszenia, jakie wywołuje podważanie słuszności ochrzczenia człowieka, kiedy ten jest niemowlakiem. Rzadko kiedy spotykam się z aprobatą takiego punktu widzenia. Co dziwne, pierwszymi krytykującymi są zazwyczaj osoby wierzące. To paradoksalne, ponieważ to właśnie im najbardziej powinno zależeć, aby współczesny katolicyzm reprezentował wysoki poziom. Chrzest jako zjawisko masowe traci na wyjątkowości, ponieważ nie jest wyborem, a obowiązkiem narzuconym przez starsze pokolenia. Osoby, które przyjęły ten sakrament, nie postrzegają go jako łaski – a przypuszczam, że rzadko o nim w ogóle myślą. I nie chodzi o to, aby nie wychowywać dziecka od najmłodszych lat w duchu religii chrześcijańskiej. Uważam, że wstąpienie w szeregi wspólnoty wyznaniowej powinno być przemyślaną i świadomą decyzją, która może oczywiście się kształtować w procesie wychowania. Mój pogląd jest motywowany kilkoma faktami. Odłóżmy na chwilę stwierdzenie, że poza Kościołem nie istnieją żadne dobre ścieżki. Wstąpienie na ścieżkę chrześcijańską jest zobowiązaniem na całe życie. Apostazja? Według nauk Kościoła pomimo dokonania apostazji nadal jesteś katolikiem. Zobowiązujemy się do przestrzegania pewnego systemu moralnego w takim momencie życia, w którym bez pomocy drugiej osoby nie przeżylibyśmy tygodnia. Nie mając zdolności do rozpoznawania dobra i zła, obiecujemy, że będziemy postępować nienagannie. A później dorastamy. Zaczynamy postrzegać pewne rzeczy inaczej, poznajemy siebie. Wydaje mi się, że najlepszym przykładem są tu osoby o orientacji homoseksualnej. Będąc nadal przykładnymi katolikami, zaczynają w pewnym momencie słyszeć, że są dewiantami – Pan Bóg was nie chce! Albo chce, ale pod kilkoma warunkami. Powinniśmy najpierw jakiś czas pobyć na tym świecie, a dopiero z czasem zacząć się zastanawiać, czy chcemy być częścią jakiegoś związku wyznaniowego. Porównać naszą moralność do moralności konkretnej wspólnoty, tak aby jej służyć. Przecież Jezus mówił, że wiara bez uczynków martwa jest. „Uczynki” stanowią ekspresję wiary i mieszkającego w nas Dobra. Niosą je dalej. Dlaczego zatem sztucznie pompuje się grupę katolików, aby było ich jak najwięcej – zaniedbując „jakość” tych jednostek?
Tekst Julia Bochenek, korekta Aleksandra Marczuk, fot. Janusz Bończak
Wspieraj Istotę – wpłać datek. Ogłoś się na łamach naszej strony.