Język dla transpłciowości
Od czego zacząć – sex a gender, płeć a płeć
W języku polskim, w przeciwieństwie do innych bardziej zniuansowanych genderowo języków mamy aż jedno (sic!) rodzime pojęcie na opis całego wiru psychofizycznych dylematów związanych z płciowością. Jednak nie zaszkodzi dla dyskursu zrobić psikusa purystom językowym i zapożyczyć sobie jedno małe słówko gender na własny użytek. Tak też bezproblematycznym dla większości powinno być rozróżnienie, że płeć znaczy tyle co płeć biologiczna a gender – kulturowa. Ale jest to dalekie od ich faktycznego stanu rzeczy; obie te płcie, wbrew pozorom, są w takim samym stopniu konceptualne, a najlepiej wyjaśnia to teoria Karla Poppera, który to podzielił cały skomplikowany świat fenomenów na trzy ontologiczne kategorie.
Trzeci świat płci
Pierwszy świat Poppera to świat czysto fizyczny – znajdują się w nim przedmioty takie jak drzewo, kamień czy ciało człowieka; drugi świat składa się ze stanów psychicznych; trzeci świat natomiast – najbardziej enigmatyczny – pełen jest ludzkich abstrakcji, idei czy konceptów. Płeć zatem znajduje się w trzecim świecie z racji bycia zaledwie kategorią do opisu fizycznego ciała. To samo odnosi się do genderu – jako abstrakcyjna kategoria opisująca zjawiska odbywające się w fizycznym bądź też psychicznym świecie jednoznacznie wpasowuje się w kryteria trzeciego świata. Piszę o tym oczywiście w ramach przypomnienia, że monopol na obiektywizm, do którego prawo rości sobie ludzkość w obrębie danego czasu, jest jedynie pozorny. Płeć nigdy nie była i najprawdopodobniej nie będzie taka sama. Pokazują to wszystkie rewolucje naukowe czy kulturowe, w tym rewolucja genderowa, która zmusiła nas do bliższego przyjrzenia się naszej koncepcji płci – skąd bierze się w człowieku identyfikacja płciowa? Co stanowi o naszej płci a co o genderze? Czy nasze kryteria jakie stawiamy względem płci oraz genderu są usprawiedliwione? Czy to na pewno jedyna słuszna opcja?
Płeć jako koncept
Sama płeć zatem, będąc jedynie kategorią klasyfikującą rzeczywistość, może brać pod uwagę kilka kryteriów i w zależności od ich selekcji będzie różniła się rozpiętością czy inwazyjnością na różne, nie tylko te czysto biologiczne, sfery. I tak zanim nie wyekstrahował się termin gender w myśli człowieka, płeć panoszyła się też i w sferach kulturowych (co robi także teraz kiedy esencjalizm płciowy wciąż stoi na mocnym gruncie). Podsumowując – to jak zdefiniujemy terminy płeć i gender będzie miało realne odbicie nie tylko w tym jak o nich myślimy, ale i w tym jak postrzegamy samą fizyczną rzeczywistość. Bo trzeba dopowiedzieć, że między trzema światami Poppera istnieje silna zależność: świat pierwszy wpływa na drugi, drugi na trzeci, a trzeci znowu na drugi a przez to też na to jak drugi widzi pierwszy. Definiując zatem płeć, gender czy inne słowa podchodzące pod te terminy-parasole musimy być szczególnie ostrożni, mając na uwadze to jak wpływają one na nasze postrzeganie świata. Ciekawym przykładem mogą być angielskie słowa transman oraz trans man, znaczące kolejno transmężczyznę oraz transpłciowego mężczyznę (skrajnie podobny przypadek jak widać występuje też w języku polskim). Pierwsze mówi o genderze takim jak transmężczyzna, czymś odmiennym od mężczyzny; drugie zaś o mężczyźnie z dodatkową akcydentalną jakością w postaci bycia osobą transpłciową, co nie odbiera mu już prawa do samostanowienia o swojej płciowości, nikt nie podważa jego bycia mężczyzną. Widać tutaj jak subtelna zmiana w doborze słów całkowicie zmienia kreację jednostki, a co za tym idzie: przy okazji jej komfort. Bo też do czego służyć ma język jeśli nie jako instrumentalne medium, które ma pomagać człowiekowi?
Płeć jako my
Płeć i gender jako koncepty czy też słowa powinny służyć człowiekowi, a obecnie istnieje wielka potrzeba ze strony osób transpłciowych aby nasz język stał się dla nich bardziej inkluzywny, ba – zwyczajnie bardziej rozumiejący i empatyczny. Podejście do problemu powinno bowiem zaczynać się od strony języka, od stworzenia bazy zrozumiałych dla każdego pojęć i idei, zwyczajnego zrozumienia siebie nawzajem. Proces ten można dodatkowo przyspieszyć wprowadzaniem intuicyjnych i odpowiednich dla dyskursu terminów czy zwrotów. Przykładowo, warto zacząć częściej stosować słowo transpłciowość zamiast transseksualność, który to jest terminem medycznym i oznacza zaledwie zawężony krąg osób transpłciowych, które przechodzą tranzycję medyczną. Umożliwia to realne uchwycenie całej grupy potrzebujących osób, które do tej pory nie miały okazji zaistnieć w przestrzeni publicznej. Po drugie termin transseksualizm przez swój człon -seksualizm szybko przywodzi na myśl w języku polskim orientację seksualną taką jak heteroseksualizm, homoseksualizm bądź też w skrajnym przypadku parafilię czy kolokwialnie mówiąc zboczenie (jak też sama transpłciowość często jest nazywana w przestrzeni publicznej). Zresztą taka korelacja między płciowością a seksualnością nie działa na niczyją korzyść – sprzężenie ich wzajemnie jest ograniczaniem zarówno dla ekspresji płciowej jak i seksualnej (nie wspominam już tutaj nawet o haniebnej praktyce gdzie psycholodzy podczas diagnostyki transseksualizmu często pytają pacjentów o ich orientację seksualną). Z tego samego powodu nie należy również nazywać ogółu osób transpłciowych mianem osób nieheteronormatywnych.
Afirmacja płci
Często występującym zwrotem w przestrzeni publicznej jest również enigmatycznie i przerażająco brzmiąca „zmiana płci”, która spędza sen z powiek rodzicom dzieci, które według nich są za młode żeby same podejmować decyzje o swoim życiu (badania dookoła zjawiska transpłciowości jednak przeciwko owemu „zdrowemu rozsądkowi” mówią całkowicie co innego). Zamiast tej rozpowszechnionej, ale szkodliwej nazwy, należałoby stosować szeroko przyjętą nazwę tranzycji, która obejmuje w swojej nazwie tranzycję medyczną (np. terapia hormonalna czy mastektomia), prawną (prawne ustalenie płci) i społeczną (asymilacja w społeczeństwie zgodna z identyfikacją płciową). Co jednak jest nie tak z określeniem „zmiana płci”? Wiele można by się nad tym rozwodzić, jednak po pierwsze: insynuuje, że identyfikacja płciowa w takiej osobie nie była uprzednio obecna, że decyzja taka jest spowodowana czystą zachcianką, np. w celu zobaczenia jak to jest być innej płci; co stawia też transpłciowość w krzywym zwierciadle bowiem poczucie odmienności i niezgodności płci społecznej czy fizycznej jest głęboko obecne w takiej osobie od wczesnych etapów życia z różnym tego natężeniem. Po drugie bagatelizuje cały skomplikowany i wieloletni proces tranzycji, który jest dodatkowo utrudniony przez czynniki zewnętrzne takie jak sytuacja materialna; odwlekające a niepotrzebne praktyki psychologiczne takie jak test realnego życia (gdzie osoba transpłciowa aby uzyskać dostęp do pomocy medycznej musi udowodnić swoje bycie trans poprzez odgrywanie pożądanej przez siebie roli płciowej przez kilka miesięcy lub lat – i chyba nie muszę dodatkowo tłumaczyć z jakimi konsekwencjami ze strony społeczeństwa to się wiąże), które znacząco odwlekają rozpoczęcie tranzycji, gdzie odwlekanie takowej może drastycznie pogorszyć stan psychiczny; prawne, gdzie trzeba pozywać swoich własnych rodziców aby móc prawnie uzgodnić swoją płeć; czy też zwyczajnie społeczne – sami ludzie, którzy patrzą krzywym okiem na osoby transpłciowe. Bardzo trafnym określeniem jest również afirmacja płci, które jest bardziej obrazowe niż tranzycja, a kładzie szczególny akcent na posiadanie owej płciowości w sobie przez cały ten czas, a jedynie obecne uwolnienie jej potencjału, życia w zgodzie z nią.
Język dla ludzi
Język służy nam przede wszystkim jako instrument; czasem także do realizowania złych intencji, jednak definitywnie nie ma to miejsca w przypadku walczącej o swoje prawa społeczności osób transpłciowych, a raczej w sytuacji, kiedy rządy większości ekskludują językowo, co jest jednocześnie odbiciem dyskryminacji majątkowej czy prawnej dopiero co wyłonionej mniejszości ze względu na tylko i wyłącznie ich płeć. Obecnie jednak wiele osób broni takiego stanu rzeczy pod przykrywką zachowania rzekomej czystości języka, jego niezmienności i prostoty, ostrzega przed orwellowską nowomową i wieloma innymi hasłami deprecjonuje choćby najprostsze prośby o zwracanie się do ludzi ich preferowanymi zaimkami i pośrednio odbiera im możliwość samego istnienia w przestrzeni publicznej (a warto w tym miejscu podkreślić, że język może być do tego najlepszym narzędziem). Widać to jasno na świeżym przykładzie wykluczenia osób niebinarnych czy transpłciowych mężczyzn z dyskursu na temat aborcji. Taka praktyka oczywiście nie jest stosowana tylko i wyłącznie przeciwko osobom transpłciowym, jednak boli ona szczególnie w tym przypadku, kiedy zmieszana z nieprawdziwymi informacjami o urojeniach umysłowych takich osób, które można wyleczyć za pomocą delegalizacji tranzycji czy przestrzegania czystości zaimkowej (co szeroko mija się z obecnym stanem wiedzy na ten temat), zyskuje dodatkowy wymiar szkodliwości społecznej. Transseksualizmu samego w sobie się nie leczy, leczy się natomiast dysforię jako kondycję medyczną, a lekarstwem na nią jest szeroko pojęta tranzycja – medyczna, prawna oraz społeczna (!). Odmawianie osobom transpłciowym ich prawa do samoidentyfikacji, także w języku, jest odbieraniem im prawa do niezbędnego lekarstwa.
Lena Sarnowska
Wspieraj Istotę – wpłać datek. Ogłoś się na łamach naszej strony.