Pływając z rybami
Rozmowa z Jackiem Bożkiem, założycielem i szefem Klubu Gaja
Prawie pół wieku temu ratując jednego karpia, w konsekwencji uratowałeś życie tysiącom tych ryb. Opowiesz tę historię z 1976 roku?
– Patrząc na to wydarzenie z perspektywy minionych 46 lat, zmieniającego się politycznie i gospodarczo świata, a także biorąc pod uwagę opinie poszczególnych ludzi, wygląda to rzeczywiście dość niezwykle. Tak. Nawet mnie ta historia, gdy sobie ją przypominam, dziś wydaje się trochę nierealna.
Zmiany społeczne są procesem. Zwykle zaczynają się od prostego kroku i w wielu badaniach przypomina się, że mogą zostać zapoczątkowane działaniem jednego człowieka lub grupy przyjaciół. W tym wypadku mówimy niemal o 46 latach. I raczej nie chodzi o to, że wtedy, 46 lat temu, uratowałem karpia – chodzi o zauważenie sytuacji, która już wtedy wydawała się absurdalna. Jednak nie tylko jej dostrzeżenie jest ważne, istotne jest bowiem wyciągnięcie wniosków, które sprawiły, że przystąpiłem do działania.
Zatem istotny jest pewien proces, który się rozpoczął, i na pewno nie tylko z powodu tego karpia. Rozpoczął się od mojej decyzji, w moim dzieciństwie – a byłem bardzo chorym dzieckiem. Właśnie wtedy zauważyłem, że każde życie jest wartościowe. Na przykład życie ptaka. Właśnie dla niego. A życie ryby jest wartościowe dla niej samej. I moje życie jest wartościowe dla mnie, bo daje mi szansę, by żyć i trwać. Ważne jest zauważenie czegoś tak podstawowego. Nie wyczytanie tego, nie usłyszenie – ale przeżycie i odczucie tego, tak jak w moim przypadku, podczas wielu miesięcy, a nawet lat spędzonych w szpitalach i sanatoriach. To było dla mnie impulsem do działania.
I zauważenie wtedy karpia w wannie, w której w zasadzie powinienem się kąpać, karpia, który co roku przed świętami tam się pojawiał. A później ojciec, który, jeżeli tak można powiedzieć, gonił go z młotkiem po domu… To było absurdalne i niezrozumiałe. Nikt nie był w stanie mi tego wytłumaczyć. Dlaczego tak postępujemy, w jakim celu? Wtedy wydawało mi się, że jedynym logicznym zachowaniem w tym absurdzie jest wypuszczenie karpia do jeziora Żywieckiego. Oddanie mu zabranej wolności.
Jak Twoi znajomi zareagowali na ten czyn? Czy takie zachowanie nie było dla nich dziwne?
– Myślę, że to zachowanie było według nich dość niezwykłe. Raczej nie było społecznie unormowane (śmiech). No bo kto wyciągał karpia z własnej wanny i wypuszczał go gdzieś do jeziora? Choć przyznam, tutaj miałem ułatwioną sprawę, dlatego że byłem już wtedy osobą bardzo zbuntowaną, chcącą żyć po swojemu. Kiedyś mówiono, że byłem urwisem. Dlatego świat nie spodziewał się po mnie zachowań typowych – tego, że będę grzecznie chodził do szkoły, że będę zgadzał się z zastanym porządkiem świata. Wyciągnięcie i wypuszczenie karpia spowodowało, że zaczęto się obawiać o moje zdrowie psychiczne. I to wcale nie jest żart. Bo jeżeli w okresie niedoborów ktoś wyrzuca rybę do wody, zamiast ją zjeść, to znaczy, że jest coś z tą osobą nie w porządku. Tak. Zastanawiano się, czy na pewno jestem przy zdrowych zmysłach (śmiech).
To wymagało nie lada odwagi…
– Myślę, że może nie tyle standardowo pojętej odwagi, ile stanięcia twarzą w twarz właśnie z najbliższymi, z otoczeniem, i bronieniem swojej postawy. Od czasu założenia Klubu Gaja w 1988 roku, w tych niesprzyjających karpiom latach, cały czas zajmowałem się problemami karpi. I to na różnych poziomach. Oficjalna kampania w ich obronie wystartowała później, ale przypominam sobie, że pierwsze kroki poczyniłem już w latach siedemdziesiątych. Na ulicach Bielska-Białej, mojego rodzinnego miasta, corocznie przed świętami przygotowywaliśmy happeningi. I podczas tych wydarzeń do ludzi mówiliśmy, tłumaczyliśmy, o co w tym chodzi, a dopiero później, w latach 90. XX wieku, wystartowała profesjonalna kampania. Bo przecież na samym początku nie wiedzieliśmy, jak należy prowadzić profesjonalne kampanie. Nie było też możliwości finansowania takich działań. Tak więc były to tylko spontaniczne akcje i happeningi, a dopiero później ruszyliśmy z profesjonalną kampanią z „twarzami” naszych ambasadorów, czyli np. Roberta Makłowicza, Julii Pietruchy, Bartka Topy, Magdy Popławskiej, Magdaleny Różczki, Mai Ostaszewskiej. I wielu innych. Pomagały nam również firmy reklamowe. I tak powoli, powoli zaczęliśmy mówić o prawach, o ich zmianach. Żeby na przykład karpie nie były zabijane na oczach dzieci, by miejsca sprzedaży ryb przynajmniej „jakoś” wyglądały. Przed świętami w wielu miejscach, gdzie sprzedawano ryby, śnieg był zbroczony ich krwią. To było coś potwornego!
Olga Tokarczuk napisała tekst dla tej kampanii, a Artur Pałyga przygotował spektakl teatralny. Pamiętam, że kluczowa okazała się dla nas również pomoc prawników warszawskich, którzy przygotowali tak znakomitą opinię prawną, że gdy ją przedstawiliśmy w Ministerstwie Rolnictwa, minister powiedział wprost: przygotowaliście się tak dobrze, że nie mamy o czym rozmawiać. To spowodowało, że udało nam się znowelizować Ustawę o Ochronie Zwierząt, gdzie w końcu karp został w niej zapisany jako kręgowiec. Pojawiła się również mec. Karolina Kuszlewicz, która zaczęła pracę jako adwokatka „karpia”. W następnej kolejności do wspierania karpi przystąpiło sporo innych organizacji, które zaczęły prowadzić swoje kampanie dotyczące karpi i ryb w ogóle. Tak, wiele się działo. I myślę, że dopiero wszystkie te działania spowodowały zauważalne zmiany społeczne, które przekładają się na poprawę dobrostanu karpi.
A jaka była rola mediów w tej zmianie społecznej świadomości? Z jej niebagatelnymi możliwościami wpływania na nasze opinie?
– Ta zmiana społeczna wymagała różnorodnego podejścia. Rok czy dwa lata to zdecydowanie za krótko, żeby zmienić prawo i zachowania obywateli. Trzeba być gotowym na długie lata mozolnej pracy. I nie ma takiej możliwości, by poprowadzić kampanię bez współpracy z mediami. Dlatego, że to idzie dwutorowo. Zmiana prawa to jedno, a zmiana opinii społecznej – to drugie. Bo nawet jeśli wprowadzimy prawo, które miałoby chronić zwierzęta, a ludzie nie będą przygotowani do tego mentalnie i duchowo, społecznie i ekonomicznie – to nie będą się do tego prawa stosować. Będą to prawo łamać. Bez wątpienia jedną ze wspanialszych osób, która pomogła Klubowi Gaja i mnie w propagowaniu naszej kampanii, tej naszej bitwy o jeszcze żywego karpia, jest pani redaktor Ewa Podolska z Radia TOK FM. I tu się z tobą zgadzam, że dla wielu ludzi, którzy tego radia słuchali, nasze spotkania były bardzo istotne. Nawet do tego stopnia, że niektórzy zaczynali później działać na rzecz karpi. Niektórzy się do nas przyłączali, a jeszcze inni zmieniali swoją postawę.
Możesz dziś powiedzieć, że Twoje kampanie dotyczące ryb odniosły sukces?
Myślę, że można odpowiedzieć na to pytanie, biorąc pod uwagę wiele aspektów. Ale najistotniejsza według mnie jest zmiana społeczna. Jeszcze raz to powtórzę. Wielkie sieci handlowe wycofały się ze sprzedaży żywych karpi nie dlatego, że ja do nich napisałem, by to zrobiły. To klienci przestali kupować żywe ryby. Gdyby ludzie nie protestowali, gdyby nie było gotowości społecznej, sieci nadal prowadziłyby handel żywymi rybami – bo przecież dla nich jest to interes.
My, obywatele, społecznie dorośliśmy do tej zmiany. Tu uważam, że mnie i Klubowi Gaja ta kampania się udała! Że to jest zwycięska kampania. Głównie dlatego, że teraz ludzie wymuszają na sprzedawcach i producentach inne postawy. 20, 30 lat temu taka zmiana nie byłaby możliwa. Kampania jeszcze nie dobiegła końca, choć niewiele już brakuje, aby karp był traktowany jak każda inna ryba. A później możemy się zastanawiać, czy inne ryby rzeczywiście są tak dobrze traktowane. Ale to rozmowa na kolejny wywiad z Istotą.info
Dziękuje za rozmowę,
rozmawiał Janusz Bończak, korekta Aleksandra Marczuk, fot autor.