Binge-watching

Spread the love

No dobrze, w takim razie zapraszam do mojego świata. Ten świat jest co prawda obecnie zupełnie inny w porównaniu do przeszłości, ale przynajmniej mogę poszczycić się tym, że widziałam dopiero co narodzone pawie indyjskie (łac. Pavo cristatus), a wcześniej obserwowałam jak przyszła mama paw wysiaduje zaskorupowane płody. Samica ta przed złożeniem jaj była przez kilkanaście dni wielbiona przez przynajmniej trzech samców o wybujałych ogonach, które tańczyły przed nią pokazując puszek znajdujący się w okolicach tylnych partii ciała.

Samica miała w czym wybierać, naprawdę, sama bym tak chciała. Trzech pięknych przyszłych tatusiów urządza pokaz tańca i każdy jej pragnie, każdy. Patrzyłam sobie chwilę na te zaloty, aż w końcu poczułam się jak przed telewizorem o godzinie dwudziestej na TVP2 lub TVN. Serial ten był jednak lepszy niż Barwy Szczęścia, M jak miłość czy Na wspólnej. Lepszy, bo zdrady nie istniały, a szczęście było prostsze i niezdopaminizowane. Poza tym żaden z bohaterów nie mieszkał w warszawskim apartamencie i nie robił zakupów w ekskluzywnych delikatesach. Żaden też nie miał wstrzykniętego botoksu, zrobionych hybrydowych paznokci i ciała wpasowującego się w rozmiary xxs lub xs. Nie było też siłowni, toksycznej męskości i patriarchalnych zagrywek, dlatego świat przypominał niemal utopię, która nie była jedynie fragmentarycznym afektem, lecz rozłożystą taflą, która pochłaniała i gładziła zdegradowane przez antropocentryczną realność poranione ciała.

Obserwacja mojego ulubionego serialu była przepełniona czystością. Od życia i bycia Pavo cristatus biło coś tak realnego, że aż czułam się otumaniona. Wciągnęłam się więc nie na żarty i zaczęłam urządzać sobie binge-watchingi. Niby niezdrowe to i trochę patologiczne, bo świadczące o niekoniecznie dobrze funkcjonującym układzie nagrody, ale za każdym razem dochodziłam do wniosku, że lepsze to, niż siedzenie przed kompem lub rzeczywistym telewizorem.

A więc brałam sobie plastikowe krzesełko lub rozkładany leżak z lekko przybrudzonym od zanieczyszczeń klimatycznych materacykiem i lokowałam się w odległości pozwalającej mi na precyzyjną obserwację zjawisk etologicznych. Czasami szłam do kuchni wstawić sobie do mikrofalówki popcorn, albo wziąć z szafki kukurydziane chrupki Tygryski – najlepsza przekąska dla dzieci i rodziców firmy TBM Sp. z o.o. lub Miami, które znaleźć można jedynie w Biedronce.

Chrupek tych pierwszych czy też tych drugich w domu było zawsze pod dostatkiem. Leżały równolegle do siebie w kuchennych szafkach, co można by nawet nazwać obrazem estetycznym i przyjemnym dla oka z cechami zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Chrupki jednak walały się również w piwnicy i na strychu w poważnej i ciężkiej do uporządkowania entropii, a to z kolei mogło być bolesne dla niektórych grup społecznych, choć zdecydowanie mniejszościowych.

Pewnie zastanawiacie się kto też w tym domu mieszka i co też robi, że składuje tyle chrupek i potem układa je równo lub rozrzuca w nieładzie. Pewnie zastanawiacie się czy to jedynie zbieractwo czy to już jakaś choroba (ale jaka choroba skoro cechy niespójne i niejednoznaczne, w DSM-5 nieistniejące i wprawiające w zakłopotanie każdego specjalistę). Nie często przecież zdarza się człowiekowi  poczucie mieszkania w hurtowni chrupek lub świadomość bycia przedstawicielem Tygrysków lub Miami. A może zresztą tak było, nie raz przecież na Instagram wleciało lokowanie produktu, niby przez przypadek, ale nie do końca, bo z nadzieją na sławę, na zauważenie, na zwielokrotnienie liczby followersów, uwolnienie się i rozpoczęcie zupełnie nowego życia.

Co komu tu dolega? Czy potrzebna jest pomoc? Czy wezwać karetkę? A może nie, to nie są opcje najlepsze, gdyż najlepszą opcją będzie odwrócenie wzroku i niezwracanie uwagi na tego typu odmienności. Trzeba się trzymać przecież trzeźwo na tym świecie i nie brnąć w jakieś ludzkie ekscentryzmy wykraczające poza normatywność.

Do widzenia, pa.

Moje zaburzenia obsesyjno-kompulsywne zaczęły się, kiedy byłam jeszcze w przedszkolu. Całkiem wcześnie i całkiem nagle. Nie pamiętam początków, ani przyczyn, w głowie ujawnia mi się jedynie mocny obraz braku panowania nad swoimi wyborami, jakby sterował mną jakiś ulokowany w moim mózgu pasożyt. Kiedy byłam już w szkole, przeczytałam o nicieniu Spinochordodes tellinii, który lokuje się w organizmach pasikoników i steruje ich zachowaniem przymuszając je do utopienia się. Ten naukowy news rozłożył mnie na łopatki. Od tamtego momentu myślałam jedynie o tym, że w moim ciele znajduje się ten oto właśnie pasożyt i że niedługo kompletnie stracę nad sobą panowanie, wskoczę do wody i przez brak moich pływackich zdolności na pewno się utopię.

W ten oto sposób rozpoczęły się moje lekcje pływania, których nienawidziłam, ale uznałam je za konieczność w sytuacji braku bezpieczeństwa i ciągłego lęku przed śmiercią. Do faceta o imieniu Adam chodziłam dwa razy w tygodniu, czasami sama, czasami z koleżanką ze szkoły, która myślała jedynie o tym, że Adam jest całkiem przystojny i że chciałaby, żeby został jej chłopakiem. Miałyśmy wtedy dziesięć lat.

Po szkole jadłam obiad. Surówka musiała znajdować się wyznaczonym na talerzu miejscu, a jej wypukłość musiała przyjmować określoną formę. Do tego piloty od telewizora musiały dotykać brzegu stolika, a mniejszy z pilotów musiał znajdować się po stronie zewnętrznej i idealnie wpasowywać się swoim lewym brzegiem do prawego brzegu większego pilota. Drzwi do łazienki musiały być zamknięte i dociśnięte moim lewym ramieniem z siłą inicjującą dźwięk. Dopiero wtedy mogłam zacząć spożywanie posiłku.

To nie wszystko, ale nie chcę już nikogo zamęczać moimi ekscentryzmami wykraczającymi poza normatywność. Co jak co, ale trzeba znać umiar i jak to mówi mój chłopak, nie mówić tylko o sobie w egoistycznym skupieniu na sobie. Masło maślane. Kiedy zwróciłam mu na to uwagę, wściekł się i poszedł rozwalić równiusieńko ułożone na strychu i w piwnicy chrupki Tygryski – najlepsza przekąska dla dzieci i rodziców firmy TBM Sp. z o.o. i Miami, które pieczołowicie układałam wieczorami w równe rzędy.

Popłakałam się wtedy pierwszy raz od bardzo dawna i zapragnęłam tylko wrócić do mojego serialu z pawiami w roli głównej. Wybiegłam z domu, wzięłam pod pachę plastikowe krzesełko i zanurzyłam się w krzewach, w których jeszcze do niedawna kryła się samica wysiadująca jaja. Przed moimi oczami ukazały się jedynie puste skorupki.
Tekst Suri Stawicka