To ta przestrzeń agorafobiczna 

Spread the love

Podróż autobusem nadal wydaje mi się niebywale intymnym procesem. Bo jak inaczej można zinterpretować wkraczanie w zamkniętą, rozgrzaną puszkę wypełnioną ciałami zapakowanymi w szczelne kombinezony plastikowych kurtek? Gdy oddechy łączą się i wpadają w nozdrza osoby ulokowanej na siedzeniu obok, gdy tlen z osadzonymi na nim cząsteczkami toksyn przemieszcza się w sposób dyfuzyjny do kabiny kierowcy. Ten z kolei mruczy pod nosem hity disco polo, które puszcza tak głośno, że słychać je aż do gumowego przecięcia łączącego dwie części autobusu.

I przypomina mi się opowiadanie, którego osoby autorskiej nie mogę zlokalizować. Przypomina mi się, że jakiś chłopak stracił życie, bo ta niepozorna guma zgniotła jego funkcje życiowe. Matka płakała, nie mogła się pogodzić ze stratą, a potem popadła w narkomanię. Kogo to było opowiadanie? A może to były dwa opowiadania, które zlepiły się w jedno? Grace Paley, literackie niuanse Sigrid Nunez czy Olivia Laing z faktograficznymi dowodami na istnienie samotności? Z tego właśnie powodu zastanawiam się czy nie powinnam przestać czytać i czy nie powinnam skorzystać z mojego przyzwolenia do bycia prawdziwym Polakiem, który czyta siedem książek rocznie (opcja bardziej optymistyczna) lub jedną książkę rocznie (opcja bardziej pesymistyczna).

Do poziomu jednej książki rocznie zdecydowanie będzie ciężko mi się zbliżyć i nie ukrywam, że potencjalne konsekwencje wynikające z tego stanu przerażają mnie. W takich warunkach moje ciało uległoby najpewniej drastycznej transformacji psychicznej, a stany emocjonalne przez jakie musiałabym przechodzić w trakcie dochodzenia do celu wykraczałyby poza znormatywizowane bramki społeczne. Szansa, że zadzwoniono by po karetkę z pewnością utrzymywałaby się w stanie constans high level, co skutkować mogłoby zawłaszczeniem mojego ciała przez instancję wyższą.

Pierwsza z przedstawionych przeze mnie opcji – siedem książek rocznie (opcja bardziej optymistyczna) faktycznie wydaje się bardziej optymistyczna z powodu swojej realności. Choć siedem nadal jest liczbą małą, to jednak nie najmniejszą biorąc pod uwagę kapitalistyczny kontekst współczesnego świata. W tym przypadku szansa na rozpadnięcie psychiczne jest również mniejsza w porównaniu do przypadku powyższego, co wydaje mi się bezpieczniejszą opcją, jeśli zależy mi na zachowaniu autonomii cielesnej, a przynajmniej tej wymigującej się spod autorytaryzmu szpitalnego. I choć inna autonomia cielesna zostanie naruszona w wyniku uprzedmiotowienia kapitalistycznego, w tym przypadku nie powinna mnie ona interesować, ponieważ doprowadzi mnie ona do osiągnięcia celu w postaci czytania siedmiu książek rocznie.

Możliwe, że kiedy osiągnę ten stan, już nie będę postrzegała podróży autobusem jako niebywale intymnego procesu, ponieważ nie będę miała przestrzeni na metaforyczne interpretacje stanu współczesnego świata. W metalowej puszce nadal będzie parno, bo społeczność antynatalistów postanowi odejść w miejsce lepsze niż to w którym żyjemy. W metalowej puszce nadal będzie parno za sprawą nowych konwenansów i zasad, które zdecydowanie nie będą mnie już interesować z racji na moją boomerskość. W metalowej puszce będziemy sobie oddychać prosto do ust, będziemy wchodzić w szybkie romantyczne bliskości narzuconej rządzy dopaminergicznej. W metalowej puszce w końcu będziemy żyć pełnią patriarchalnego świata dominacji.
Tekst Suri Stawicka