Jak zwyciężać!
Rozmowa z Karoliną Kozelą-Paszek
Pani Karolino, czym Pani się aktualnie zajmuje?
Jestem dietetykiem klinicznym oraz sportowym. Zajmuję się dietą kolarzy, triathlonistów, piłkarzy, łyżwiarzy, a także kadrą pływaków, którą przygotowywałam do igrzysk olimpijskich w Rio. Jednakże przeważnie nie pracuję z całą kadrą, a z wybranymi osobami, które decydują się na moją pomoc prywatnie lub z pomocą instytucji sportowych, od których otrzymują dofinansowanie. Prowadzę również osoby schorowane, jak i te pragnące zrzucić kilka zbędnych kilogramów.
Trenowaniem zajmuję się hobbystycznie. Od 10 lat trenuję i prowadzę kolarzy amatorów. Obecnie trenuję sześć osób. Uwielbiam trenować innych i myślę, że mam do tego smykałkę, zwłaszcza w treningu personalnym. Kilka lat temu zdobyłam kwalifikacje trenera personalnego w treningu funkcjonalnym. Jestem też trenerką TRX, spinningu oraz zumby. Prowadziłam zajęcia zimą w ramach rozrywki z powodu braku zawodów i ścigania.
Jak wyglądały początki Pani przygody na rowerze?
Zawsze jeździłam na rowerze i uprawiałam różne dyscypliny sportowe, ale raczej indywidualne, nie zespołowe. Grałam też w tenisa ziemnego. Gdy miałam
12 lat, naprzeciw mojego domu powstał Parafialno-Uczniowski Klub Sportowy „Bartek”. Nazwa została nadana na cześć tragicznie zmarłego kolarza KS Cracovia Bartka Sobola, który zginął podczas treningu potrącony przez samochód. Do klubu należało około 30-35 dzieci w wieku 12-13 lat. Z tej grupy tylko ja przetrwałam
i poszłam w kolarstwo profesjonalne. Już na samym początku jako jedyna brałam udział w pierwszych i kolejnych zawodach kolarskich, choć nigdy nie miałam wybitnego talentu do tego typu sportu wydolnościowego. Miałam charakter, chęci i mocną psychikę. Nie miałam specjalnych ubrań sportowych czy odpowiedniego sprzętu, który pozwalałby na start w zawodach.
Po prostu bardzo chciałam w nich startować. W związku z tym, abym mogła wziąć udział w moich pierwszych zawodach, trener dawnej KS Cracovia, pan Wiesław Muniak, wziął dla mnie od swojego syna kask oraz strój rowerowy, który był o trzy rozmiary za duży. Rower miałam taki górski, zwykły, typu „kup paczkę jajek – rower górski gratis”. Na nim zaczęłam swą przygodę ze ściganiem. I to z prawdziwym ściganiem, bo pojechaliśmy od razu na zawody do pana Czesława Langa na Puchar Polski do Leska, a następnie na tzw. Puchar Żywca. To były zawody bardzo wysokiej rangi. Na Pucharze Żywca była klasyfikacja na amatorki i zawodniczki z licencją. Ja wystartowałam w klasie amatorskiej i zajęłam trzecie miejsce. W Pucharze Czesława Langa pojechałam jako zawodniczka z licencją, której użyczył mi mój trener pan Wiesław Muniak. Na trasie rywalizowałam z moją ówczesną idolką,
a obecną koleżanką Anią Szafraniec, niezwykle utalentowaną kolarką górską.
Z klubu PUKS „Bartek” przeszłam do klubu Cracovia. Tam już miałam swój strój, w swoim rozmiarze, w barwach KS Cracovia. Z takim sprzętem, z kolegami z klubu jeździłam na zawody. Mój tato kupił mi kask oraz pierwsze buty SPD. Były za duże, bo w rozmiarze 41 przy moim rozmiarze 38, ale akurat była okazja… W tej sytuacji buty musiałam wypychać watą i jeździłam tak przez cały rok. Rower nadal ten sam. Stalowa rama, 17 kg i w dodatku o cztery rozmiary za duży…
Podczas zawodów zauważył mnie prezes klubu, w którym jeździła Ania Szafraniec, tj. grupy kolarskiej RMF-FM. Ania przeszła do prywatnego teamu zawodowego, więc
u nich zwolniło się miejsce. Dzięki zaproszeniu prezesa klubu mogłam tam trenować do 2005 roku. Wtedy już byłam zawodniczką świadomą, ale wciąż to ja sama byłam dla siebie trenerką. Zawsze interesowała mnie dietetyka i treningi na poziomie profesjonalnym. Dlatego też czytałam zaawansowane książki i czasopisma. Nie było jeszcze tak dostępnej wiedzy w Internecie jak dziś. Znałam się już na sprzęcie rowerowym, w głowie miałam wszystkie marki i modele. Ważyłam cały osprzęt, akcesoria i tuningowaliśmy go, żeby był lżejszy poprzez np. nawiercanie korby, kasety czy sterów.
Później przyszedł czas na downhill. Trenowałam i startowałam wraz z koleżankami z RMF-FM. Tych zawodów nie wspominam najlepiej. Jeździłam na zwykłym sztywniaku, co w połączeniu z faktem, że nie bałam się zjazdów i zjeżdżałam brawurowo powodowało, że ulegałam wielu kontuzjom łącznie ze skrzywieniem kręgosłupa szyjnego oraz wybitymi przednimi zębami. W konsekwencji mnożących się urazów zjazdy stały się dla mnie udręką. Zaczęłam się ich bać i, niestety, nie szło mi już tak dobrze
w mojej docelowej dyscyplinie cross-country, więc w tym czasie nie uzyskiwałam dobrych wyników. Na tym etapie do „juniorki” jechałam zazwyczaj w środku stawki. Natomiast w kolejnych latach mojej przygody z cross-country już bardzo mocno i świadomie trenowałam właśnie pod XC
i maraton. Podglądałam, jak trenują zawodnicy kadry narodowej. Przyglądałam się, jak wygląda ich dzień treningowy i co znajduje się na ich talerzu. Rozmawiałam też z innymi trenerami, radziłam się i wciąż czytałam.
W efekcie ciężkich i długich treningów zaczęłam osiągać coraz lepsze wyniki sportowe.
W 2005 roku odeszłam z klubu i założyłam swój własny „Karolla Racing Team”. Sama zajęłam się jego kierowaniem. Zdobyłam pierwszych sponsorów, dzięki którym dostałam nowy rower, sprzęt oraz potrzebne dofinansowanie, by móc trenować i startować w zawodach. Gdy miałam 18 lat, założyłam swoją własną działalność gospodarczą. Moja firma zajmowała się sprzedażą sprzętu sportowego, m.in. rowerów i nart, a także części i akcesoriów.
Zimą jeździłam na obozy treningowe do ciepłych krajów. Przy okazji organizowałam również wyjazdy dla osób zainteresowanych kolarstwem. To dawało mi zarobek, który pokrywał koszt mojego wyjazdu, dzięki czemu wyjazdy te nie wiązały się z ponoszeniem przeze mnie żadnych wydatków.
Czasami wyjeżdżałam nawet 2-3 razy w ciągu jednego sezonu zimowego. Często na początku wybierałam Tunezję i Majorkę, a w następnych latach jeździłam do Hiszpanii kontynentalnej na Costa del Sol, na Maltę oraz na portugalską wyspę Maderę. Następnymi miejscami obozów była Teneryfa i Gran Canaria, gdzie obecnie mieszkam. Podczas każdego z obozów bardzo dużo trenowałam, co przekładało się na moją coraz lepszą formę w Polsce.
W związku z działalnością mojej firmy, tj. sprzedażą sprzętu sportowego, poznałam w Austrii prezesa klubu Sport Nora, który zaproponował mi jazdę w ich barwach. Przyjęłam zaproszenie i w Austrii jeździłam w ich trykocie, a w Polsce w swoim teamie. W Austrii miałam doskonałe warunki, do dyspozycji prywatny apartament oraz dofinansowanie do zawodów, a także zagwarantowane nagrody w przypadku zdobycia miejsc medalowych. Startowałam tam głównie w maratonach, w pucharach Austrii. Były to zazwyczaj bardzo długie trasy, 5-, 6-, a czasami i 7-godzinne. Nie było startu, którego bym nie wygrała. Wszystkie puchary Austrii zarówno w XC, jak i w maratonie należały do mnie. Te starty przekładały się też na bardzo dobre wyniki w moich startach w Polsce.
W latach 2006-2010 nie miałam większego problemu z wygrywaniem, wielokrotnie z dużą przewagą. Jeździłam wtedy już w kadrze narodowej, m.in. na mistrzostwa Europy i Puchar Świata. Dzięki wyjazdom poznałam wielu wspaniałych ludzi. Zwiedziłam mnóstwo ciekawych miejsc w Polsce i na świecie. Mój trening w tych czasach był dopasowany do mojej pracy. Pracowałam rano i wieczorem, a pomiędzy pracą trenowałam ok. 6 godzin dziennie. Natomiast moje życie było celibatem – nie imprezowałam, jadłam tylko i wyłącznie przygotowane przez siebie posiłki. Byłam bardzo szczupła, ważyłam ok. 43 kg. Praktycznie sama prowadziłam swoje treningi. W 2013 roku korzystałam z porad mojego kolegi Jakuba Pieniążka.
Jeździłam z miernikiem mocy, aby kontrolować nie tylko tętno, ale głównie generowane waty. Było to ważne, ponieważ miałam tendencję do przetrenowywania się,
a po 15 latach ciągłych treningów w moim organizmie kumulowały się wirusy pokrewne EBV, który pojawia się szczególnie w sytuacji przemęczenia.
W czasie intensywnych treningów i startów studiowałam dwa kierunki na politechnice, biotechnologię oraz dietetykę. Tak więc z pracą i treningiem łączyłam również studia.
Uprawiam amatorsko sport, wiem, jaki wysiłek należy włożyć w przygotowanie do zawodów, ale sport zawodowy wymaga zupełnie innego przygotowania. Na co zwracała Pani uwagę podczas swoich treningów, by osiągać takie rewelacyjne wyniki, a z drugiej strony, by sobie nie zaszkodzić?
Myśląc o naszym zdrowiu, trzeba się pogodzić z faktem, że nie da się uprawiać sportu na poziomie zawodowym i wyeliminować całkowicie uszczerbku na zdrowiu czy to podczas treningów, czy po zakończeniu kariery. W kolarstwie szkody wynikają między innymi z mocno przykurczonej pozycji na rowerze. Pozycja ta prowadzi do charakterystycznych zwyrodnień. Jeżeli nie trenujemy w sposób różnorodny, tzn. włączając np. pilates, ćwiczenia kręgosłupa, basen, ćwiczenia siłowe i oporowe, to problemy będą się potęgowały w tym zakresie ruchu w pozycji siedzącej. Zawodowy sport prowadzi także do problemów hormonalnych i gastrycznych. To są częste przypadki, które spotykam w mojej pracy, ale
o tym się głośno nie mówi.
Myśląc z kolei o naszej wydolności, trening na poziomie minimum 15 godzin tygodniowo da wymierne korzyści w postaci całkiem niezłych wyników. Można jednak jeździć 15 godzin albo 15 godzin trenować. Trening opiera się na tym, że zawiera makrocykle, mikrocykle, bloki treningowe z czasem na regenerację. W czasie tych regeneracyjnych przerw dochodzi do wzrostu naszej wydolności. Jeżeli trenujemy non stop, to, paradoksalnie, dochodzi do osłabienia naszej wydolności. Tak więc regeneracja jest bardzo potrzebna. Przykładowo jeżeli ktoś trenuje na rowerze przez siedem dni w tygodniu i dodatkowo dojeżdża codziennie do pracy również na rowerze, może być pewien, że jego forma nie wzrośnie. Tak samo jego waga też raczej się nie zmieni. Organizm przystosuje się do tego typu wysiłku, będzie permanentnie przemęczony i generalnie nic tutaj zmieniać się nie będzie. Układ krwionośny i oddechowy oczywiście w większości przypadków na tym zyska. Ruch, aktywność fizyczna spowoduje, że układ sercowo-naczyniowy będzie cały czas w dobrej kondycji. Natomiast nie dojdzie do wzrostu formy sportowej. Dobrym pomysłem jest przykładowo trzydniowy blok treningowy z akcentami na rozwój różnych cech motorycznych zakończony długą jazdą w strefie wytrzymałości tlenowej. Później następuje dzień, który może być przeznaczony na trening siłowy na górną obręcz barkową czy też mięśnie brzucha (basen lub ćwiczenia, tzw. zdrowy kręgosłup, które są bardzo dobrą alternatywą dla roweru). To daje 15 godzin treningu, ale wykorzystane bardzo efektywnie. Optymalne jest 17-18 godzin treningu tygodniowo, a na obozach treningowych nawet 20-25 godzin.
Przy treningu amatorskim wystarczy trening kolarski na poziomie 7-8 godzin. Wówczas również zachodzi progres treningowy i wzrasta wydolność, ale trzeba mieć świadomość, że nie będzie to efekt na miarę podium.
Ważne jest, aby przestrzegać odpowiedniego reżimu dobowego: wstawać o 5-6 rano i wcześnie kłaść się spać, ok. godziny 21-22, ponieważ najlepiej wykonać trening przed pracą czy szkołą. Po szkole lub pracy jesteśmy zmęczeni i trening może już nie być wystarczająco efektywny.
Trzeba też przestrzegać podstawowej zdrowej diety: nie pić alkoholu i nie spożywać o późnej porze posiłków ciężkostrawnych.
Które zawody sprawiały Pani największą przyjemność i dlaczego?
Chyba zawody w Austrii w 2007 roku. Był to słynny wiedeński maraton MTB, który trwał ponad pięć godzin. Miał on długość około 96 km i wiódł bardzo trudną trasą. Były tam cztery premie górskie, co się nie zdarza na klasycznych maratonach MTB. Za każdą premię można było otrzymać dodatkowe 100 euro. Najważniejsza jednak była sama atmosfera. Entuzjazm kibiców bardzo mnie dopingował, czekali na każdym szczycie podjazdu. Doping powodował, że faktycznie te zawody sprawiały mi prawdziwą przyjemność i frajdę. Wygrałam wówczas wszystkie premie. Zdobywanie ich bardzo mnie wyczerpało, dlatego finalnie na mecie byłam druga.
5 minut przed metą wyminęła mnie starsza i niemal dwa razy większa ode mnie Niemka. Miała o wiele większe doświadczenie. Ja wtedy byłam bardzo młodą zawodniczką, a trasę trzeba było pokonać interwałowo. Niemka miała dużo lepszą powtarzalność wysiłku i nie wypaliła się na premiach górskich.
Następna była wygrana w Pucharze Polski Orliczek U23. Było to trofeum Polskiego Związku Kolarskiego 2007/2008, wygrana w cyklu pucharu Austrii w długich maratonach. Nagrody za te starty były bardzo nietypowe – raz był to ogromny bochenek chleba wielkości stołu, miał ok. 2 metrów długości, innym razem wielki tort o podstawie i wysokości 1 metra. Dalej mistrzostwa Polski oraz mistrzostwa Europy, w których znalazłam się na podium.
A najważniejsze trofeum w Pani karierze?
Salzkammerung Trophy, bardzo popularny maraton w Austrii. Moim koronnym dystansem było wtedy 55 km. Podczas tych zawodów dwa razy osiągnęłam wyniki medalowe. Startowało tam wielu świetnie przygotowanych zawodników i zawodniczek z całego świata. Te zawody uważam również za mój sukces.
Biorąc pod uwagę Pani doświadczenia ze sportem, to polecałaby Pani tę drogę innym czy jednak amatorsko…
Jest pewne, że każdy sport indywidualny będzie kształtował charakter, hart ducha i będzie niesamowicie pomocny
w dorosłym życiu, w prowadzeniu własnej działalności i podejmowaniu trudnych decyzji, np. jako osoba zarządzająca czy też na eksponowanym stanowisku. Bardzo często wybitni sportowcy po zakończeniu kariery zajmują wysokie stanowiska, wymagające podejmowania odważnych decyzji – mówię tu o sporcie zawodowym. Sport amatorski, który czasem traktujemy z przymrużeniem oka, nie zawsze przyniesie takie efekty w kształtowaniu naszego charakteru.
Natomiast jeżeli mówimy o kwestiach zdrowotnych, to przy sporcie zawodowym musimy zwracać szczególną uwagę na sposób prowadzenia treningów. Osoba rozpoczynająca tę drogę sportową, aby uniknąć uszczerbku na zdrowiu, musi się liczyć z obecnością podczas swoich treningów trenerów, dietetyków czy lekarzy sportowych. Treningi takie powinny być prowadzone od najmłodszych lat. Niezależnie od tego uważam, że nie jest do końca możliwe wyeliminowanie negatywnych zmian.
W każdym sporcie zawodowym trzeba się liczyć z kontuzjami czy uszczerbkiem na zdrowiu (np. zaburzenia hormonalne), a częstym skutkiem będzie powiększenie lewej komory serca. Jeżeli ktoś decyduje się na sport zawodowy, bo myśli, że jest to dobre dla zdrowia, to absolutnie nie polecam. Bardziej polecam sport umiarkowany i zróżnicowany. Oznacza to, aby np. raz trenować na siłowni, innym razem na rowerze czy na basenie. Oczywiście jeżeli ktoś uwielbia jazdę na rowerze, to może ten rodzaj wysiłku fizycznego prowadzić w większym wymiarze.
I jaki rower na początek? Czy kask obowiązkowo? Rękawiczki, czy specjalny strój?
W jeździe na rowerze kask jest obowiązkowy. Strój dowolny, ale z tkaniny oddychającej. Jeżeli ktoś decyduje się na strój ze specjalną wkładką, mówię tu o spodenkach, to powinien pamiętać, że wtedy nie używa się bielizny. Co do jakości sprzętu, to rower do jazdy MTB lub szosowy można kupić już od 1500 zł. Myślę, że na pierwsze dwa lata wystarczy. Oczywiście jeżeli ktoś staruje w zawodach, wówczas trzeba zwrócić większą uwagę na rower. W cross-country klasy XT rower dla juniora można kupić za ok. 8-10 tysięcy złotych. Na takim sprzęcie można już osiągnąć wyniki na wyższym poziomie i zająć wysokie miejsca np. w Pucharze Polski. Na początek radzę kupić tańszy rower, a w zamian zainwestować w dobrego trenera, lekarza sportowego i dobrego dietetyka. Myśląc o rowerze szosowym, to dobrej klasy rower można już kupić za ok. 2 tysiące złotych, a nowy na ramie aluminiowej z osprzętem 105 w granicach 4-5 tysięcy złotych lub 6-7 tysięcy złotych za rower z ramą karbonową.
Jak już wsiedliśmy na rower wiosną, to jak przetrwać zbliżające się święta? Przecież można się spodziewać pysznych dań w ilości większej niż nasze na nie zapotrzebowanie…
W kontekście diety wszystko zależy od umiaru i zdrowego rozsądku. Czy ktoś jest sportowcem czy nie, każdy może zjeść kawałek tortu, ale poprosić o mały kawałek. Robiąc zakupy, trzeba je przemyśleć wcześniej, by nie kupić za dużo. Lepiej jeść to, na co mamy ochotę, ale mniejsze porcje, a później pójść na spacer i cieszyć się życiem wśród przyrody. Proponuję
w święta nie spędzać czasu biesiadując za stołem, ale po świątecznym śniadaniu zabrać rodzinę czy przyjaciół na długą wycieczkę rowerową, podczas której urządzić piknik. Po powrocie do domu można pozwolić sobie na mały deser.
Co roku słyszę pytanie: – Pani Karolino, idą święta, co zrobić? – Jak to co zrobić, mówię wtedy: – Świętować, ale nie skupiać się na jedzeniu. Wtedy unikniemy nieprzyjemnych dolegliwości związanych z przejedzeniem.
Ja osobiście około 18. roku życia przestałam jeść mięso, ale wciąż jadłam ryby. Po dwóch latach przeszłam na stricte dietę wegańską. Były to lata 2011-13. Korzystałam z warzyw i owoców uprawianych ekologicznie w ogródku mojej babci. Nie stosowałam odżywek, protein czy aminokwasów dla sportowców. Suplementowałam je tylko i wyłącznie w naturalnej postaci, tj. suszów i ziół. Oczywiście uzupełniałam magnez, B12 oraz witaminę D3.
Jaka jest Pani aktualna dieta?
Muszę przyznać, że wcześniejsza dieta wegetariańska najbardziej mi służyła. Tę dietę polecam każdemu, gdyż uważam, że jest łatwa do zbilansowania. Teraz w 3/4 moja dieta jest wegetariańska. Ale o tym opowiem w następnym wydaniu „Istoty”.
Rozumiem, że nie zamierza Pani zawiesić swojego roweru na stałe na kołek?
Oczywiście, że nie zamierzam!
Bardzo się cieszę, że zgodziła się Pani udzielić wywiadu. Chętnie podzielę się nim z innymi na łamach naszego pisma. Cieszę się również, że zgodziła się Pani opowiedzieć więcej o sobie pod kątem zdrowego odżywiania i podpowie Czytelnikom, jak powinni rozpocząć zdrowy tryb życia i na co zwracać szczególną uwagę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Janusz Bończak,
fot. Fotomaraton.pl, archiwum